„Pola Lednickie nie mogą stać odłogiem. Na tych polach rosną i dojrzewają nowi ludzie” (Jan W. Góra OP).
Lednickie spotkania to dzieło ojca Jana Góry, który nagle zmarł wczoraj, 21 grudnia 2015 r., ok. godz. 19.30, w trakcie trwania mszy świętej. Mszy przerwanej…
Ten reportaż jest świadectwem jednego z licznych lednickich spotkań, które ożywiały przez lata wielu i uczyły radości we wspólnocie i w wierze.
Droga do Źródła. Wczesne popołudnie 4 czerwca 2005 r. Parno, raz po raz igły deszczu z chmurnego nieba, które jakoś kapryśne, że właśnie dzisiaj skąpi słońca. Po obu stronach szosy roi się od autokarów na parkingach. Przygotowanych przez miejscowych rolników na ziemi ornej. Ziemi gościnnej dla przybywających. Idą w grupach z kapłanami, siostrami zakonnymi, opiekunami. Z plecakami i przytroczonymi do nich karimatami, śpiworami i drzewcami transparentów, na których jeszcze ciasno owinięte płótna nie odsłaniają nazw miast, wsi, parafii – małych ojczyzn. Pielgrzymujący pieszo – utrudzeni, przemoknięci, ale ochoczy. Bardziej żwawi są ci, którzy przyjechali koleją, a najbardziej dziarscy to np. gromadka przyjezdnych z niedaleka pod pieczą ks. Dariusza Mazura z poznańskich parafii: pw. Bożego Ciała i św. Wojciecha, której jestem gościem. Nie zaznaliśmy jeszcze trudów po przejażdżce wygodnym autokarem.
Nagle wyrywa mi się komentarz: Aż serce rośnie, gdy się widzi tyle woli bycia tutaj i razem… Kapłan krótko, ale ciepło odpowiada: „Tak, właśnie”. Przydrożne tablice: Lednogóra, Skrzetuszewo sygnalizują, że jesteśmy tuż-tuż. A i już biały szkielet Ryby przykuwa wzrok, połyskuje z dala ekran telebimu. Zieleń natury – barwa nadziei dominuje nad szarością. Ale znów deszcz. Deszcz sprawiedliwy. Na wszystko i wszystkich. Po paru minutach jednak jaśnieje. Przed nami mrowie młodzieży. Wejście na pole lednickie wyznacza rząd namiotów. Ks. Darek podaje numer swojej komórki – na wszelki wypadek. Rozdaje nam: wejściówki, śpiewniki, serca z piernika z kartonikową karteczką ze słowami Jana Pawła II: „Bóg jest Miłością. Dla tej Miłości warto żyć. Miejcie odwagę żyć dla Miłości” (Lednica, 2004 r.). Także białe świeczki i czarne opaski na rękę z napisem LEDNICA („Ludzie Ewangelii Daleko Niosą Imię Chrystusa Amen”).
Ucho igielne? „I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Bo tak powiedział mi Pan!” („Słuchaj, Izraelu”, „Śpiewnik Lednicki”).
Nagle z koleżanką Grażyną ostajemy się bez grupy. Podobnie inni, zdążający od punktów recepcji w namiotach do opalikowanych i oznakowanych sektorów pola – rozpraszają się, gubiąc tropy po gromadce, z którą przyjechali. Taaaki tłum… i siedzący w kucki na trawie mężczyzna. Jurek, artysta malarz z Poznania. Przyszedł pieszo. Człowiek, który zna smak biedy i jedzenia ze śmietników. Tu się cieszy… Obok biega rudawy kundelek przyjaźnie machający ogonem. Jego towarzysz. Martwimy się o niego, bo i chmury na horyzoncie coraz ciemniejsze… Zapowiada się ulewa.
„Szukałem Was. Teraz Wy do mnie przychodzicie”… Jeszcze śpiewa pamięć. To szczególne śpiewanie. Lednickie, zapisane nostalgią i refleksją. Wzruszeniem, wdzięcznością i miłością. I modlitwą. To też rozmowa z Ojcem Świętym i Jego z nami… „Szukałem Was. Teraz Wy do mnie przychodzicie” – słowa Jana Pawła II z ust niezwykłego chóru, 200-tysięcznego i „Siewców Lednicy”, muzyków, których nie sposób słuchać w pozie posągu. Tak porywają do tańca rytmem, energią, dźwiękiem skrzypiec, bębna i śpiewem, i melodiami: „Słuchaj Izraelu”, „Tańcem chwalmy Go”… Rozkołysany las rąk, roztańczeni, skaczący z wesołością i poruszeni ledniczanie. Siostra Goretti z Zawiercia z dziewczynkami, gromadka dziewczyn z Ostrowa Wielkopolskiego…
Tu jest RADOŚĆ! Tu nie ma milczenia. Tu na każde płynące z potężnych głośników dźwięki czy to słów, czy też muzyki jest natychmiastowa reakcja: „Abba, Ojcze…”…
Tylko nieliczni śpią jak susły. Zmęczeni, wyczerpani, osłabieni, chorzy? Stojący przy nich odpowiadali: „To za dużo dla niego, musi odespać…”, „Ona płakała, przeżywa dramat osobisty”, „Jesteśmy po 20 godzinach podróży…”, „Nie wiemy, nie chce z nikim rozmawiać, taki już jest, ale chciał tu być”.
Pada coraz intensywniej. Peleryny, parasole… A śpiwory, karimaty zabłocone. Pod stopami grząsko. Jakieś grupy w szybkim odwrocie. O wczesnym wyjeździe, już po południu, zdecydowali opiekujący się młodszą młodzieżą duszpasterze. Dzieci były wystraszone niepogodą i przemoknięte… W sznurach deszczu zamazuje się obraz na telebimie. W szumie i gwarze rozmów chwilami ledwo słychać słowa Ojca Jana Góry i innych mówiących na głównej scenie – przy Rybie.
Żaden żywioł natury i żadna przeszkoda jednak nie jest w stanie zgasić płomienia entuzjazmu większości. „Dzięki śpiewom i tańcom jeszcze bardziej jesteśmy wspólnotą, która przygarnia wszystkich samotnych i opuszczonych, jak zawsze, tak i teraz pieśń i taniec to wiara przekładana na kulturę. Chcemy wyrazić nimi nasze braterstwo i Chwałę Bożą” (Jan W. Góra „Śpiewnik Lednicki”).
Siły natury i serc. Wieje i pada, co rusz trzeba zapalać świece od nowa. Duch ochoczy pokonuje jednak wszystkie przeciwności aury. Dzielimy się zapałkami, świecami. Białe szaty to i prześcieradło narzucone na ramiona, niekiedy staranny strój lub alba. Naturalna żywiołowość i radość pod parasolami, w które bębni deszcz. Uśmiechy na twarzach, z których ściekają krople wody. Zimna się nie czuje, peleryny chronią przed ukłuciami porywów wiatru. Rozgrzewa to słońce, które wzniecają: wiara, nadzieja, miłość. To potęga, tak widzialna w okazywanych gestach, emocjach. Na drogach prowadzących do sektorów stoją harcerze, młodzi ochotnicy pilnujący porządku – służba lednicka. Czy deszcz, czy wiatr – oni wyprostowani, niezłomni, bez parasoli, peleryn… Życzliwi, lecz stanowczy dla nie przestrzegających zasad poruszania się między sektorami.
W bieli… ze Światłem. „Chrystus przyniósł nam dekret naszej adopcji przez Boga, dekret, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Nasza nowa godność jest nam darmo dana, ale również jest nam zadana. Wynosi nas niezwykle wysoko. Ale również zobowiązuje. Kosztuje” (Jan Góra OP „Wybierz Chrystusa”).
Pola Lednickie to wielka łąka ukwiecona obecnymi z własnej woli i stojącymi w bieli, trzymającymi ŚWIATŁO. Światło świec od chrztu św. i rozpalane w tych świecach, które dano stojącym z pustymi rękami. Tu w kolebce chrześcijaństwa Polacy z kraju i zagraniczna Polonia odnawiają chrzest wodą z Lednicy. Kapłani docierają z chrzcielnicami do każdego z tego tłumu — 200 000 zgromadzonych. Wiatr co rusz miota płomieniami świec, które gasną, ale zaraz rozpalane są na nowo.
Chrystus Frasobliwy. „Chrystus pomiędzy nami, taki sam jak my, z tą naszą podpartą rękami głową, nie z załamanymi rękami, ale z głową do góry, z głową myślącą, z nadzieją, ze wzrokiem utkwionym w przyszłość” (Jan W. Góra OP).
Rzeźba ogromna. W niej – miłość rzeźbiarza. Do Chrystusa. Chrystusa zamyślonego, smutnego. Tego, którego myśli mamy odkrywać. Dotykać swoim życiem ich siły i tkwiącej w niej Tajemnicy bycia człowiekiem na wzór i podobieństwo Stwórcy. Czytać człowieczeństwo z Boga — z Chrystusowej drogi do Ojca. Za nas i z nami cierpiącego, krzyżowanego, umierającego i ZMARTWYCHWSTAJĄCEGO. I czytać Go na naszych drogach do ludzi. Z CHRYSTUSEM W NASZEJ MIŁOŚCI DO NICH.
W skupieniu. Cichnie gwar rozmów, kończy się krzątanina po gorącą herbatę, kawę, pospiesznie zamykane są plecaki. Stoimy w skupieniu na Mszy św. Wielu rozmyśla, niektórzy klęczą, płaczą. Pamiętamy Ojca Świętego… Jest tu z nami?! – pytamy w myślach albo jesteśmy tego pewni… Modlimy się za bliskich, kochanych nieobecnych…
Trzymamy się za ręce, ogrzewamy sobie nawzajem zziębnięte dłonie. Śpiewamy. I ta chwila, gdy przyjmujemy Ciało Chrystusa… Tak wielu przyjmuje, ale dla nikogo, kto czeka, nie zabrakło Chleba Życia. Pokarm ten z tej mszy długo przetrwa. Jako pewność, refleksja, może dogłębna przemiana życia niektórych tu obecnych wątpiących, będących w apatii po śmierci Jana Pawła II…
„[…] Niech wszyscy, na drogach wiary nowego tysiąclecia odnajdą obecnego wśród nas i zarazem ukrytego w tajemnicy Eucharystii, Chrystusa. Niech On Wam wszystkim, Waszym rodzinom i bliskim przewodzi i hojnie błogosławi! Szczęść Boże!” (Jan Paweł II, 17 listopada 2004 r. w ostatnim przesłaniu do ledniczan).
Przejście przez Rybę. „Jeśli ktoś doświadczył miłości, doświadczył również wolności. Człowiek w miłości przekracza siebie samego, wyzwala się, ponieważ zależy mu na innym człowieku, ponieważ pragnie, by życie drugiego było udane. Padają wówczas bariery egoizmu i człowiek odnajduje radość wspólnego działania dla wyższych celów. Wyzwólcie się, by żyć odpowiedzialnie w wolności! Otwórzcie się dla Boga!” (Ojciec Święty, 23.06.1996 r. przed Bramą Brandenburską w Berlinie).
O tych słowach myślałam, gdy po niezwykłych chwilach zadumy, pięknie skrzypcowej muzyki, która spłynęła na nas jak balsam, śpiewach, przemówieniu Ojca Jana Góry, nieoczekiwanie wyróżnione z tłumu, zostałyśmy zaproszone do przejścia przez Rybę nie w tłoku.
A ciżba była przed wejściem ogromna. Szpaler żołnierzy pilnował, aby z szerokiej rzeki czekających przepuszczać wąskie strumyki… Zostawiłyśmy na drodze kamienie z naszymi imionami. Na Drodze III Tysiąclecia. Tak jak wszyscy, którzy byli razem nad Lednicą…
Tekst i fot.: Stefania Golenia Pruszyńska
Na fot. łan majowego zboża w Lednicy (24 maja 2014)
(Reportaż, główna część obecnej publikacji, miał tytuł „Świadectwo przy Źródle”. Pierwsza publikacja – w setnym numerze pisma „Przy Studzience”, wydawanego w parafii Bożego Ciała w Poznaniu).