Koncert dla uczczenia 75. rocznicy urodzin Króla Rocka, z występem muzyków mających za sobą wspólne z nim szlaki koncertowe: Roberta Washingtona, Duke`a Bardwella, Michaela Jarretta, odbywających w tej muzycznej misji wraz z Chrisem Casello, Markiem Singerem i bardzo urokliwą Sue Moreno − europejską trasę koncertową pn.: „The Original Elvis Tribute 2010” stanowił część projektu Międzynarodowych Targów Muzycznych MITAM 2010.
To koncertowe wydarzenie z cyklu: „Poznaniacy pamiętają Presleya”, zorganizowane 9 maja w Sali Wielkiej Centrum Kultury „Zamek” w Poznaniu, przyciągnęło uwagę wielu poznańskich wielbicieli mistrzowskiej kuchni muzycznej Elvisa.
Odebrałam je jako theatrum Presleyowe ze smakami muzycznymi, dynamiką śpiewu i wykonawczą dobrze czy wręcz znakomicie nawiązującymi do kreacji, które stworzył sam Elvis. Robert Washington zbliżył się swoją prezentacją do Mistrza, nawet mentalnie czy też emocjonalnie go przypomniał na tym koncercie. Uznany za znakomitego odtwórcę Presleya, silnie kojarzący się też z nim – ze śpiewu, głosu, wyglądu, ubioru, dynamiki wykonawczej i ruchu scenicznego, świetnie, można by nawet rzec: smakowicie tym występem wpisał się w pamięć publiczności. Niemal jak Elvis wbiegał na widownię. Jego wygibasy, charakterystyczny ubiór naśladujący strój Presleya i całusy czy uściski ręki – hojnie rozdawane − przybliżały atmosferę z tamtych lat. Zresztą śpiew Washingtona buchał taką Presleyową dynamiką, że aż dziw brał, iż nie było szalejących nastolatek, które tak często oblegały Króla Rocka. A nawet omdlewały na jego widok, krzyczały histerycznie, na koncertach – podskakiwały, unosiły ręce, rzucały się w objęcia stojących obok nieznajomych − z uniesień, wywołanych ekspresją Elvisa, pięknem jego głosu i treścią piosenek. I tym, co tak działa na wrażliwość niewieścią – silnym przyciąganiem gorącą osobowością, urodą, indywidualizmem, empatią.
Urokliwa Sue Moreno, zapowiedziana jako „chórki”, swobodnie bawiąc się niejako podczas występu, śpiewając ciepłym głosem, ciekawie wypadła w „Fever”.
Nie przypadł mi do gustu jednak styl utworu „In the Ghetto”, który w mojej pamięci tak bardzo przylgnął do oryginalnej wersji, śpiewanej przez Elvisa z ogromnym ładunkiem emocjonalnym głębokiej refleksji, a tu w Poznaniu jednak ograniczonym do powierzchownej emocji. Zabrakło mi też kilku znanych, sztandarowych kompozycji, jak np. „Crying in the chapel” („Płacz w kaplicy”) czy „Love me tender” i choćby jednej piosenki z okresu hawajskiego Elvisa, ale jak to tłumaczył menedżer zespołu na konferencji po koncercie − zdecydowali się na takie utwory, a nie inne, zresztą z tak olbrzymiego repertuaru i tak niełatwo było wybrać jedne, a zrezygnować z innych.
Wszyscy muzycy z tej formacji wraz z Robertem Washingtonem, porywającym basistą Duke`em Bardwellem oraz szczególnie − wirtuozeryjnym na klawiszach Michaelem Jarrettem, zresztą autorem i wykonawcą: „I’m Living’”, „I’ll Be home On Christmas Day”, czy z Chrisem Casello z gitarowymi popisami i woltami, Markiem Singerem porywającym słuchaczy żywiołami stworzonymi na bębnach i perkusji − stali się takimi twórcami brzmień i klimatu znakomicie nawiązującego i do stylistyki gospel, i do muzyki country (w utworach z wczesnych lat siedemdziesiątych) i rocka, że można mówić o ich wspólnym dziele: bardzo dobre rzemiosło z olbrzymią dozą artyzmu, pasji i miłości do Presleya.
Zaprezentowane przez Roberta Washingtona: „Johny B. Goode”, „Tiger Man”, „T-R-O-u-B-L-E”,”Shake a Hand” czy „It’s Midnight” stylem i wykonaniem zbliżały się do tej granicy, która odtwórcę czyni twórcą, a nieraz niemal samym Mistrzem.
Zasłyszałam jednak podczas przerwy także opinie publiczności, iż być doskonałym naśladowcą Mistrza, to jednak to nie to samo, co być Mistrzem…
Z tych wypowiedzi jednak najsilniej wypływały potężne nuty nostalgii za Elvisem − Królem Rocka, którego – jak powiedziała jedna z pań – zawsze bardzo pragnęła zobaczyć na żywo. Może jednak uznała ona później, że ten koncert po części spełnił jej marzenie. Publiczność bowiem – obecnie w salach koncertowych zazwyczaj skora do wstrzemięźliwych reakcji, statyki, salonowych ledwie emocji, oszczędności gestów i niekiedy tylko do przedłużonych oklasków – tutaj, w Poznaniu, wydała swój werdykt dla artystów zza oceanu − ognistą owacją na stojąco!
Koncert zorganizowali: Stowarzyszenie Muzyczne BRZMIENIA oraz PTAAAK, finansowo zaś wsparł to przedsięwzięcie Samorząd Miasta Poznania, a osobiście wszystkiego doglądał, o wszystko zadbał Krzysztof Wodniczak, autor projektu, współautor i współpomysłodawca wraz z Andrzejem Mitanem całej trzydniowej imprezy: Międzynarodowych Targów Muzycznych MITAM − w trzeciej edycji tego przedsięwzięcia organizacyjnego. Targi te mają według zamiarów organizatorów zdążać do stworzenia platformy porozumień, współpracy i prezentacji dla takich gremiów, jak: wydawcy muzyczni, producenci muzyczni, artyści oraz publiczność. W tym roku miały formułę triady biesiadnej: panel dyskusyjny, targi wydawców i koncert upamiętniający Króla Rocka.
Stefania Pruszyńska
Fot.: Organizatorzy