Stałam jak słup soli − ożyły we mnie emocje pamiętane z pierwszej lektury baśni Grimmów w dzieciństwie. Wyobraźnia to obszar samoistnych żywiołów, nie poddający się jakiejkolwiek mocy zewnętrznej. A z nią właśnie wobec takich postaci jak Baba-Jaga i macocha Małgosi i Jasia trzeba było stoczyć walkę o świat bez potworów.
Pewnie bracia Grimm zżymaliby się na taką adaptację i scenografię ich baśni bez jej głównych bohaterów – na dodatek w strefie przymorskiej, oddalonej od plaży na rzut kamieniem. Dla zgłodniałych amatorów halibuta, dorsza czy śledzia nic na tak ważny dla nich temat w tym podkradzionym z baśni pejzażu nie znalazłam. Z kolei w menu pobliskich smażalni również darmo by szukać potraw pod nazwą: Jaś czy Małgosia. A właśnie Jaś, wymarzony smakołyk okrutnej Baby-Jagi, aż się dopraszał literackiej nobilitacji na liście dań. Niechby chociaż łechtał podniebienie smakiem jako kawałek zmyślnego pieczywa. Tymczasem nawet znanej odmiany fasoli, noszącej polskie imię bohatera Grimmów, zazwyczaj serwowanej po bretońsku, nie było w menu. Mimo że mogłaby urozmaić dietę moją i innych sezonowych kuracjuszy już cokolwiek znużonych rybno-frytkowymi melodykami kulinariów.
A że twórca scenografii z baśniową wiedźmą Jagą w kilku wcieleniach i w towarzystwie jakichś małych wiedźmiątek akurat skoncentrował się na niej, a nie postawił tam chatki z toruńskich pierników w czekoladzie i też ani śmiał pójść kroku dalej – to jemu tylko chwała za to dodatkowe udręczenie!
Terytorium wiedźmy nie ma granic? Stałam jak słup soli − ożyły we mnie emocje pamiętane z pierwszej lektury baśni w dzieciństwie. Wyobraźnia to obszar samoistnych żywiołów, nie poddający się jakiejkolwiek mocy zewnętrznej. A to właśnie z nią wobec takich postaci jak Baba-Jaga i macocha Małgosi i Jasia trzeba było stoczyć walkę o świat bez potworów.
Ileż tych scenariuszy mącących czy w końcu rujnujących podany przez autorów baśni stworzyłam wtedy, począwszy od tego, w którym jako głos z innej epoki i innego kraju doradzałam bohaterom baśni Grimmów, jak mogą odczarować Babę-Jagę… albo do syta chrupać tę chlebowo-piernikową chatkę z cukrowymi szybami w oknach… By w końcu uczyć Małgosię i Jasia buntu czy zdobywania przyjaciół wśród dzikich zwierząt leśnych. Tata ryś, mama dzik i tata wilk, wdzięczne za uwolnienie z sideł swoich małych: rysia i warchlaka i uratowanie wilczka, biegły w tych moich szkicach swoim ludzkim wybawcom – małej dziewczynce i małemu chłopcu z pomocą.
Dzieci, bohaterowie baśni Grimmów, były dobre. Jaś troszczył się o siostrzyczkę Małgosię, uspokajał ją. I by się nie martwiła, zapewniał: „Dobry Bóg nam pomoże”. Ze zwierząt zaś tylko dwa miały w baśni ważne role: ptaszek, za którym poszły dzieci, trafiając do chatki Baby-Jagi, a w szczęśliwym finale – kaczuszka (jaka musiała być wielka!), która Jasia i Małgosię przeprawiła na swoim grzbiecie na drugi brzeg rzeki, gdzie pod lasem stał dom ich ojca.
Wielka próba charakterów. W treści baśni znalazłam mnóstwo szczegółów, które nasuwały wątpliwości, pytania, powracałam więc co jakiś czas do lektury, by je z uwagą analizować. Zatrzymałam się przy postaci macochy. Jej zły charakter, z egoizmem, brakiem cech czułej, wrażliwej i troskliwej kobiety, który krzesał w niej niechęć czy nawet nienawiść do niewinnych i bezbronnych Jasia i Małgosi, z pewnością musiał być jej właściwością czy skłonnością, skoro bez skrupułów zdecydowała o pozbyciu się ich z domu. Głód zaglądający w oczy całej rodzinie nie mógłby być uzasadnieniem takiego zamiaru dla żadnej dobrej istoty.
Niepojęte dla mnie było, że ojciec zamiast chronić Małgosię i Jasia, uległ namowom swojej drugiej żony, by oboje wyprowadzić do lasu i tam pozostawić. Sam Jaś, rycersko opiekuńczy wobec swojej siostry, zmobilizował się i dowiódł swojej inteligencji, aż dwukrotnie próbując sprytem zniweczyć poznane ukradkiem złowrogie plany macochy. Najpierw rzucanymi białymi kamykami oznakował drogę do lasu, do którego został z Małgosią wyprowadzony. Ten sposób nie zawiódł – kamienie wskazały drogę powrotną do domu. Chłopiec jednak wiedział, że nie ma co liczyć na udobruchanie złej kobiety, więc zaraz przygotował się na drugą próbę − tym razem do znaczenia drogi zdołał jedynie rozkruszyć otrzymany kawałek chleba, lecz okruchy rozsypane na drodze wyjadły ptaki. Zapadła noc. Nikt nie przyszedł po przestraszone i głodne dzieci, opuszczone i zabłąkane w głębi lasu. Księżyc swoim blaskiem ledwie je mógł pocieszyć.
Dwie moce świata. Rozważałam nadal alternatywne, hipotetyczne scenariusze: a gdyby w tej baśni Jaś z Małgosią mieli pomysł, by zbierać ziarna traw na chleb albo owoce leśne czy miód leśnych pszczół i zachęciliby ojca i macochę do wspólnych wypraw po te dobra od hojnej natury… Albo nauczyliby się różnych sztuczek i pokazywaliby je na dworze bogatych i przynieśliby do domu mnóstwo dobrego jedzenia za zdobyte pieniądze…
Świat zawsze najpierw potrzebuje chleba i ludzkiej dobroci, a zaraz wiedzy i mądrości. Wiary, nadziei i miłości. Współpracy i rozwoju wszystkiego, co zdołał stworzyć. Możliwości, by móc tworzyć dalej i coraz lepiej. A także, by umieć naprawić to, co źle poprowadził.
Świat głodny i żyjący w lęku o życie zatraca dobre myśli. Karleje. Staje się światem polujących na siebie ludzi. Światem wojen o chleb, ziemię, władzę. Światem kłamstwa, nienawiści, okrucieństw. Światem zagłady, której powstrzymanie wymaga nieustającego wysiłku wielu ludzi – tych nie tracących nigdy człowieczeństwa. Tych trzymających kurs na obezwładnienie zła dobrem. Pragnących chleba, by móc więcej dobra dać światu. Bracia Grimm tą jedną baśnią podpowiedzieli mi już wtedy aż tyle.
W apogeum… A te narastające w mojej świadomości wizje świata nieustannie potykały się o najbardziej dramatyczną scenę − w niej Małgosia w samoobronie i obronie swego brata przed okrucieństwem Baby-Jagi wybrała odruchowo okrucieństwo wobec niej: podstępem zamknęła i pozostawiła w rozpalonym piecu „bezbożną czarownicę” (jak ją określili w baśni Jacob i Wilhelm Grimmowie) – i ta spłonęła żywcem. Ocalone dzieci zabrały znalezione w skrzyni kosztowności i zaniosły je do biednego domu swego ojca.
Grimmowie nie podali w baśni, skąd Baba-Jaga miała te kosztowności, a to mnie również frapowało. Czyżby okradała swoje ofiary – małe dzieci, które zjadała? Dzieci raczej nie noszą drogocennych klejnotów… A może porywała dzieci, a później za ich oddanie bogatym rodzicom otrzymywała te skarby? Zastanawiało mnie też, jak stara nieporadna i niedowidząca wiedźma zdołała tak zniewolić dzieci. – Chyba tylko strachem mogła je sparaliżować – wnioskowałam, nie mogąc sobie również wyobrazić, że miała tyle siły, by zanieść Jasia do chlewika i tam go uwięzić.
Wyzwania dla autonomii i dialogu. Z przejęciem, szybko uporawszy się z odrabianiem lekcji i przeczytaniem fragmentu kolejnej lektury, niekoniecznie programowej, chłonęłam klimat baśni. Przyjmowałam fabułę Grimmów z jej niedopowiedzianymi pejzażami, a więc otwierającymi wyobraźni nowe formy i barwy − jako inspirację do własnych dopowiedzeń. Niezależnych od tych, które stworzyli ilustratorzy różnych wydań, a te uważnie i z zaciekawieniem śledziłam. Szukałam nawet innojęzycznych (np. w oryginale „Hänsel und Gretel”), mając już w późniejszych latach sposobność korzystania z dużych bibliotek. I oczywiście, rysowałam, szkicowałam swoje wizje.
Słowa ciągnące akcję, skoncentrowane na interakcjach decydujących o dalszym losie bohaterów, bez szerszej otoczki opisowej, i Jaś z Małgosią ze skromną charakterystyką – pozostawiały niedosyt.
Gdy wartości stają się zakładnikami idei twórców. „Jaś i Małgosia” Grimmów to inny świat niż naiwnego, trochę nieporadnego Koziołka Matołka Kornela Makuszyńskiego, wówczas na wczesnym etapie rozpoznań czytelniczych – mojego największego ulubieńca.
Z czasem, gdy powracałam myślami do obu utworów, odkrywałam krainę bohatera Makuszyńskiego jako tę, którą utożsamiałabym wyłącznie ze słowiańskością. Cechy Koziołka Matołka, nie będącego dzieckiem, jego twórca dostosował do dziecięcej wrażliwości. Taka bliska małym czytelnikom postać angażowała do ocen sytuacji, w które zabrnął, a w rezultacie rozwijała empatię. Koziołek Matołek Makuszyńskiego nie konfrontował się ze światem złych dorosłych, lecz doświadczał pouczających przygód, w których ponosił chwilowe skutki swoich błędów. Natomiast bracia Grimm wyraźnie przeciwstawili świat dorosłych światu dzieci. Ich mali bohaterowie byli poddani prawdziwie trudnej próbie walki o życie ze złem idącym od dorosłych. Nic dziwnego, że już po pierwszej, a wczesnej lekturze „Jasia i Małgosi” miałam jakiś nieokreślony żal do nich – przede wszystkim o odczarowanie mojego świata i niepozostawienie złudzeń: owo zło i wszystko, co z niego płynie, może być wszechobecne i także doświadczane przez dzieci. Co więcej − może mieć ono nieodgadnione czy zafałszowane oblicze i mobilizować w samoobronie do równie ukrywanej odpowiedzi. W ostateczności – nawet bezwzględnej.
Schemat ten w jakiejś mierze powiela się do dzisiaj w literaturze, w tym zwłaszcza najdobitniej opanował komiksy: dobro w nich najczęściej jest niejasne, zło za to wyraźne aż do bólu. Czyżby tylko zło, skore do wszystkiego, co krzywdzi i jest źródłem cierpień, miało napełniać świadomość dziecka, jakby było jedyną prawdą o świecie realnym?
I zadawałam sobie kolejne pytanie: A jak autorzy postrzegają swoją odpowiedzialność za sączenie do świadomości dzieci takiego obrazu świata, w którym jest lub może być usprawiedliwiana agresja. Agresja, a nie samoobrona! Małgosia tymczasem była zmuszona znaleźć ocalenie dla siebie i swojego brata. Zło należało unicestwić – czarownica przecież wyraźnie zmierzała do zbrodni. Spalenie żywcem Jagi dokonało się jako instynktowny akt wyboru i świadomy akt woli Małgosi. Dziewczynka nauczyła się już podstępności, co objawiła udawaniem, że nie potrafi wejść do pieca. Była też już skora do okrucieństwa, nie ulitowała się przecież nad wyjącą z bólu w płomieniach wiedźmą.
O percepcji najmłodszych czytelników z debaty o Babie-Jadze i bohaterach baśni. Rozważając, jakie cele obrali Grimmowie, tworząc dramaturgię tej baśni, ważyłam racje przemawiające za tym, że z jednej strony wywołując tematykę społeczną: wielkiego głodu, z drugiej – wystawili na próbę myślenie dzieci, głównych adresatów baśni. W tej próbie mierzyć się musiały z materią utworu: poczucie realizmu, skłonność do dociekliwości i spontanicznego badania alogizmów. Przekonałam się zresztą niejednokrotnie w rozmowach z najmłodszymi czytelnikami, że ich odbiór utworu literackiego może zaskoczyć tak samo słabym zrozumieniem jego treści, jak wyjątkową przenikliwością czy kreatywną krytyką.
W znalezionych po latach zapiskach z jednej z dyskusji czytelników baśni „Jaś i Małgosia” w wieku od 10 do 12 lat, którą zainicjowałam jako ich wychowawczyni na koloniach (lata 70. XX w.), odsłoniły się od nowa same skarby. Ta tocząca się w okolicach Rokosowa, poza dającym nam dach nad głową neoklasycznym pałacem (podobnym do kórnickiego), miała wyjątkową scenografię – na łące. Nie zakłócał jej żaden dźwięk motoryzacji, co najwyżej owadzi bzyk dał się słyszeć w rzadkich chwilach milczenia.
Nie sugerowałam kierunku opowiadania, lecz otwartymi i żartobliwymi pytaniami-prowokacjami: Szukamy Baby-Jagi? A może Jasia i Małgosi? Jak? A może najpierw ustalimy, co o tej baśni myślimy? – dawałam do zrozumienia, że wszyscy angażujemy się w coś, co zależy od każdego z nas.
Wymiana opinii i propozycji nabrała rumieńców już po paru minutach. Moi wychowankowie spontanicznie reagowali na sugestie czy dłuższe albo zaskakujące wypowiedzi swoich kolonijnych kolegów.
Zadziwili mnie jakimś nieuchwytnym podobieństwem barw emocji do moich z dzieciństwa – tych żarliwości pomieszanych z rozbudzonym krytycyzmem czy wręcz buntem. Niektórzy – swoimi ocenami postaci, bardzo nieliczni – fantazjowaniem, a większość – wcale nie tak rzadkim „męskim” punktem widzenia.
Byli pośród nich niechętni uznać prawdę baśniową: „Dlaczego Jaś i Małgosia nie próbowali się uwolnić od czarownicy ucieczką? Przecież ona była jedna, a ich dwoje!” – pytali, a zaraz swoiście, bez zastanowienia się, o czym i co mówią, kpiąco powątpiewali w Jagę: „Prawdziwa czarownica mogłaby sobie wyczarować jakieś inne, nawet upieczone dzieci”.
Teza o wyczarowanych upieczonych dzieciach wywołała prawdziwą burzę: „Dzieci z czarów, nawet upieczone, nie byłyby prawdziwe!”. Podchwycili tę uwagę kolejni chłopcy. „Tak, to byliby mali czarownicy albo małe czarownice! Takich się nie jada!” − wykrzykiwał, chichocząc, jeden z najbardziej zapalczywych kolonistów, przeobrażający się nagle dla wywołania podziwu w doświadczonego kanibala. Kolejny dopowiadał: „Właśnie! Może te dzieci z czarów wiedźmy byłyby tak wstrętne jak ona i dlatego ich nie chciała!?”. A inny olśnił mnie i pozostałych nad wyraz logicznym i odkrywczym wnioskowaniem: „Ona potrzebowała ludzkich i niewinnych dzieci na obiad, by stać się ładniejsza i młoda” – orzekł.
Natychmiast po tej opinii pojawiły się nawiązania i spekulacje: „Zło i złość szpecą! Tak mówi zawsze moja babcia” – stwierdził jeden z chłopców. Ta wypowiedź jednych rozbawiła, innych rozochociła do pokazów min i pohukiwań rodem z krainy upiorów.
Gdy koloniści już wyczerpali swoje naturalne żywioły, powrócili do debaty z nowymi wnioskami. Teraz głos zabrali nauczeni realizmu, nie dowierzający z kolei postawie ojca baśniowego rodzeństwa: „Przecież żaden mężczyzna nie bałby się tak kobiety jak on, że dałby się namówić na porzucenie swoich dzieci. Poszedłby do pracy, by zdobyć jedzenie!”.
Któryś z chłopców rozpoczął wątek: „Dlaczego Baba-Jaga się spaliła?”. Inny rozszerzył pytanie: „Baba-Jaga była złą czarownicą i pewnie miała sposoby na wszystko, lecz chyba miałeś na myśli, dlaczego nie potrafiła się wydostać z tego pieca czarami…”. Na to natychmiast zareagował najbardziej dotąd milczący dyskutant, zamykając debatę nad wiedźmą oczywistym dla niego niemal od początku świata rozpoznaniem: „Przecież ona była bardzo starą czarownicą! I już nie pamiętała zaklęć!”.
Nadmorska bajkola. Teraz w nadmorskim kurorcie uważnie przyglądałam się tutejszym wakacyjnym gościom, podchodzącym na chwilę do ogródkowego terytorium czarownic. Wielu pośród nich przybywających nad morze z dziećmi. I wsłuchiwałam się w ich krótkie zazwyczaj i pospieszne komentarze, ciekawa, co w nich przeważa, gdy dzieci pytają czy są przestraszone lub się śmieją: reprymendy, pouczenia, pocieszenia? Jak w nich żyje ta baśń?
Gwar chwilami przycichał – dopiero wtedy repertuar Baby-Jagi górował. Ta zaś, nieruchoma z akordeonem, jednakże grała i śpiewała − w głośnikach. Nijak w tych dźwiękach nie mogłam się doszukać choćby odwołań do niebywałego piękna chwilami nieco podniosłej w klimacie muzyki Engelberta Humperdincka z jego opery „Jaś i Małgosia”, nawiązującej librettem Adelheid Wette, młodszej siostry tego twórcy, do pierwowzoru baśni.
Odpoczywająca nad Bałtykiem dziatwa, gromadząca się przy czarownicy, której już sam wygląd mógł wzbudzać najbardziej negatywne emocje, przyglądała się jej i innym pomocniczym straszydłom raczej bez rozbawienia. Mimo skoczności muzyczki, lecz śpiewu Baby-Jagi jak przystało na wiedźmę – chropowatemu, skrzekliwemu i z nutami uwodzącego rozbawienia, który jednak nic dobrego nie wróżył słuchaczom. A to właśnie owe fluidy fałszu, akustycznie rozsiewane wokół Jagi, najwyraźniej sprawiały, że jedno czy drugie co wrażliwsze milusińskie jakoś nagle gorliwie i mocno chwytało swoją mamę czy tatę za rękę. Aż wiało nie tyle świeżością od morza, ile strachem w ich oczach.
Łagodny niepokój zdawał się trapić tylko nieliczne pociechy – pewnie wprawione w nieustannym elektronicznym ujarzmianiu wszelkich potworów, bo nie rozstające się ani na chwilę ze swoimi tabletami, co było widać i słychać. Te małe heroinie i mali herosi wręcz zaczepnie lustrowały Babę-Jagę z bliska. Jeden z tych kilkuletnich pogromców nawet jej pogroził: − Uważaj, ty czarownico! I tak się nasrożył, i tak się napiął, że jego mama ledwo zdołała go powstrzymać od zbójeckich zamiarów.
Tak oto nadmorska Baba-Jaga ocalała i magnes bajkowy mógł nadal rozsnuwać swoje złote nici w okolicznych barach i smażalniach. Tylko aż dziw brał, w jak potężne niełaski popadły wartości inne niż wabik tkwiący w ukrytych złych mocach wiedźmy, że nie postawiono tam choćby małego kramiku z „Baśniami” Braci Grimm.
Stefania Pruszyńska
Fot. ogródka z Babą-Jagą w Świnoujściu z września 2017 r.: Stefania Pruszyńska
© Wszelkie prawa zastrzeżone
⇓ Czytaj także o spektaklu opery „Jaś i Małgosia” Engelberta Humperdincka, z librettem Adelheid Wette, młodszej siostry tego twórcy, nawiązującym do pierwowzoru baśni Wilhelma Karla i Jacoba Ludwiga Karla Grimmów, który miał premierę w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu 23 lutego 2013 roku.
Na bankiecie po premierze opery „Jaś i Małgosia” 7-letni laureaci konkursu na plakat
Spotkanie z realizatorami przed poznańską premierą opery „Jaś i Małgosia”