Wiadomo już, że koronawirus jest anarchistą. Ta diagnoza jest nieobca myślącym przenikliwie. Nie wiadomo jednak, czy ten patogen jak inne mikroorganizmy jest niezależny od jakiejkolwiek władzy. Hipoteza tkwiąca w tej myśli nie wydaje się ani łatwa do obalenia, ani do udowodnienia. Niewidzialny agresor, w dodatku sprytny, jak oceniają jego kondycję naukowcy próbujący stworzyć szczepionkowe wojsko dla każdego obywatela tej Ziemi, jest żarłokiem i dynamicznie się rozmnaża w ludzkim ciele i wywołuje m.in. szczególnie groźne dla życia zapalenie płuc. A że zabija zaś tych, których siły obronne okazują się niedostateczne, nie pozostaje nam nic innego, jak nie zawieszać oręża i walczyć z nim do upadłego.
Tymczasem aktualne niemalenie statystyk zakażeń koronawirusem, pojawianie się co rusz nowych ognisk epidemicznych po tzw. zluzowaniu obostrzeń w Polsce już raczej nie budzi zdziwienia. Przyjmuje się ten stan za nieuchronny i bez tego popłochu czy nawet paniki, które można było zaobserwować nawet na portalach społecznościowych po 4 marca br. A tego dnia właśnie w Polsce wykryto pierwszego zaatakowanego przez SARS-CoV-2 w Zielonej Górze.
W marcu instynkt samozachowawczy współgrał z lockdownem. Warto sięgnąć pamięcią do tych dni i przypomnieć sobie reakcje na wprowadzenie w Polsce najpierw stanu zagrożenia epidemicznego, później ogłoszenie epidemii i wreszcie zakomunikowanie przez WHO – pandemii. Wówczas wyraźnie i jednoznacznie sygnalizowano powszechne zagrożenie epidemiczne. Wprowadzono nakazy i zakazy jako zalecenia sanitarne w ramach lockdownu, czyli najostrzejsze, z obowiązującą powszechną izolacją w domach. I co zdawało się wówczas oczywiste – te zasady były przez niemal wszystkich respektowane. Nie tylko z uwagi na ich egzekwowanie, kontrolowanie i sankcje, lecz przede wszystkim co najmniej z obawy każdego z nas o własne bezpieczeństwo i poczucia odpowiedzialności za bezpieczeństwo bliskich i innych osób.
Wszystkich w ryzach trzymał strach i troska o starszych. Polski minister zdrowia prof. Łukasz Szumowski apelował w marcu br. o chronienie starszych pokoleń przed zarażeniem się, informując, że to właśnie one są szczególnie narażone na ciężki przebieg choroby. Wskazywał na mniejszą odporność organizmów ludzi starszych, często obciążonych walką z innymi schorzeniami. „A to pokolenia naszych rodziców i dziadków, naszych bliskich” – podkreślał. Zareagowali na te słowa potomkowie, troszcząc się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej o swoich bliskich − matki, ojców, babcie, dziadków, krewnych, a także znajomych i ludzi samotnych. To poza wszystkim była dobra lekcja moralnej odpowiedzialności jednych za drugich.
Usypianie instynktu samozachowawczego. Stopniowe odchodzenie od obostrzonych zasad sanitarnych wielu przyjęło z ulgą. Niestety, zaplonowało powszechniejącym lekceważeniem czy wręcz nieuznawaniem nawet minimalnej konieczności: noszenia maseczek i zachowania dystansu w większych skupiskach. To skutek m.in. przyjmowania postaw silnie podporządkowanych nie tyle własnemu instynktowi samozachowawczemu czy zdroworozsądkowej ocenie sytuacji, ile informacjom przekazywanym przez resort zdrowia i podejmowanym oraz ogłaszanym decyzjom rządu. Płynące z centrum uspokajające komunikaty z komentarzami o wygaszaniu epidemii, która ma powrócić dopiero jesienią i jako druga fala zbiec się z grypą, zachęciły wielu do odrzucenia rygorów i wyzwoliły ochotę na swobodne korzystanie z chwili wakacyjnego oddechu.
A co zadziwiające i godne polecenia analitykom psychologii jako materia badawcza lub temat dysertacji, łagodzenie zasad i zaleceń sanitarnych niektórzy, a wcale nie tak nieliczni, przyjmowali za jednoznaczny sygnał o minimalnym zagrożeniu, co m.in. nawet paradoksalnie interpretowano jako stan bezpieczeństwa przywróconego przez rządowe centrum decyzyjne. Od razu omamionym, żeby nie rzec – otumanionym, wizją zwycięstwa nad zaczajonym nie wiadomo gdzie wirusem powinno się przypomnieć, że rząd i władze sanitarne nie eliminują wirusa, lecz zdążają do maksymalnego ograniczenia jego rozprzestrzeniania. A domeną rządu i GIS jest sterowanie jego wykrywaniem, profilaktyką i lecznictwem m.in. zakażonych.
Patogen anarchista. Wiadomo już, że koronawirus jest anarchistą. Ta diagnoza jest nieobca myślącym przenikliwie. Nie wiadomo jednak, czy ten patogen jest jak inne mikroorganizmy niezależny od jakiejkolwiek władzy. Hipoteza tkwiąca w tej myśli nie wydaje się ani łatwa do obalenia, ani do udowodnienia. Niewidzialny agresor, w dodatku sprytny, jak oceniają jego kondycję naukowcy próbujący stworzyć szczepionkowe wojsko dla każdego obywatela tej Ziemi, jest żarłokiem i dynamicznie się rozmnaża w ludzkim ciele i m.in. wywołuje szczególnie groźne dla życia zapalenie płuc. A że zabija zaś tych, których siły obronne okazują się niedostateczne, nie pozostaje nam nic innego, jak nie zawieszać oręża i walczyć z nim do upadłego. Wiedza o jego cechach biologicznych wynika z wypowiedzi naukowców, którzy go widzą pod mikroskopami i szczegółowo badają, analizując jednocześnie informacje, jak sobie z nim radzą zaatakowani przez niego i chorzy.
Wynika z tego wniosek, który płynie z zaleceń WHO, służb sanitarnych i ministerstw zdrowia na całym globie, że na etapie pandemii, która świadczy o ogromnej skali jego agresji, walka z nim wymagałaby zaangażowania się każdej osoby, wszystkich społeczeństw: By zachować zdrowie i życie wszyscy powinni być armią stawiającą mu opór. Nie ma szczepionki ani leków, prócz wybieranych jako wspomagające (np. remdesivir lub osocze ozdrowieńców). Wobec takiej sytuacji pozostaje zatem nam wszystkim w samoobronie: czujność, czyli nieogłuszanie instynktu samozachowawczego i działanie sprytem – uniemożliwianiem mu dostępu.
Sztab. Rola rządu, Ministerstwa Zdrowia i Głównego Inspektora Sanitarnego podczas masowego zagrożenia zdrowia ludzi (pandemia) jest nieco analogiczna do sztabu dowodzącego armią – społeczeństwem. Obecna dynamiczna sytuacja rozprzestrzeniania się koronawirusa jest dowodem na to, że albo sztab nie docenił jego ofensywności, albo społeczeństwo nie wykazało koniecznej subordynacji. SARS-CoV-2 tymczasem jest podstępny (taka opinia płynie od badaczy): ma sposoby na atak i nawet na niezauważalne przetrwanie w organizmach ludzi, czego przykładem są choćby nieświadomi zakażeni, będący zarazem jego nosicielami.
Kompromis? A statystyki? Taktyka i strategia? Decyzje godzące przywracanie normalności z walką z pandemią są i mogą być obciążone dużą niepewnością przewidywań. To niejako oczywiste, gdy podstawą prognoz jest li tylko ocena ryzyka na podstawie liczby wykrytych nowych zakażeń i ich dynamiki czy liczby wykrytych zakażonych przypadającej na sto tysięcy mieszkańców (albo w mniejszych regionach, np. powiatach liczby zakażonych odniesionej do dziesięciu tysięcy mieszkańców).
Podkreślam, że mowa o statystykach wykrytych zakażeń, nie zaś faktycznych, bowiem gdy nie testuje się wszystkich osób, pozostaje niewiadoma, ile osób poza tymi, których testy okazały się pozytywne, zakaziło się koronawirusem. Nie ma przecież w Polsce i w wielu krajach praktyki testowania powszechnego ani w gminach, ani w powiatach, regionach czy dużych miastach z powiatami albo kilku powiatów itd. Nie ma też dotąd efektywnej walki z pandemią, a jej nasileniu sprzyja odrzucanie rygorów sanitarnych albo ich lekceważenie.
A jeden zakażony, jak szacują epidemiolodzy, zakaża 1,5 osoby (wg statystycznych danych), czyli 2 zakażone osoby zakażają 3 kolejne itd. Co nie znaczy, rzecz jasna, że jeden zakażony, mając wiele kontaktów, nie może być źródłem zakażenia np. 30 osób, a nawet więcej. A ponadto zawsze trzeba mieć na uwadze, że ze statystycznych danych nie można układać obrazu dynamicznej rzeczywistości, w tym liczby relacji międzyludzkich, zachowania ludzi i możliwości zasiedlenia przez wirusa kolejnych ludzkich organizmów. Zresztą ten wniosek płynie również z samej obserwacji praktyki sanitarno-epidemiologicznej, w tym nakładania kwarantanny na wszystkie osoby z jednego kontaktu z osobą zakażoną. Dlatego też Sanepid ustala listę osób, z którymi przebywała osoba zakażona, zamieszcza nawet ogłoszenia w prasie, informując np. że w pociągu takim a takim konduktor był zakażony i prosi się wszystkie osoby, które miały z nim kontakt, o zgłoszenie się tam i tam… Gdyby wszystkie osoby z tego pociągu wiedziały, przeczytały to ogłoszenie i się zgłosiły, to odbyłyby konieczne kwarantanny i łatwiej byłoby ograniczyć dalszą transmisję wirusa. A konsekwentne działania mogłyby nawet sprawić, że wirus nie miałby szans na panoszenie się w żadnej społeczności.
Twierdza obronna. Jednak szacowanie ryzyka to nie to samo co pewność bezpieczeństwa. Dlatego też nieodzowna jak głowa na karku jest profilaktyka − główna twierdza obronna przed zaimportowanym i bezpardonowym „jeźdźcem apokalipsy”. I wszystko wskazuje na to, że to jedyne wyjście. Takiej racji, gdy pragniemy się uwolnić od ograniczającego naszą wolność, gdyż zagrażającego naszej egzystencji, koronawirusa, powinny być podporządkowane racjonalne postawy ludzi rozumnych: profilaktyka i raz jeszcze profilaktyka!
Instynkt samozachowawczy – dobry żołnierz. Nie jest to równa walka. Nasz wróg jest niewidzialny, a my nie mamy oczu, które po naciśnięciu guziczka zamieniają się w mikroskopy. Aby więc wygrać z nim, najpierw musimy ograniczyć mu pole manewru (zahamować jego rozprzestrzenianie). Jak? Po prostu – włączyć instynkt samozachowawczy i nie wyłączać go. Wówczas nasz najlepszy żołnierz najefektywniej współpracuje ze zdrowym rozsądkiem. Wirus pozostaje niewidzialny, a my jesteśmy przed nim również dobrze ukryci – zamaskowani.
Tylko ten niepokój wwiercający się w świadomość: jeśli każdy strzegąc siebie, jednocześnie strzeże bliźnich przed zakażeniem, trudno o inny wniosek niż ten, że należy żyć z hipotezą o możliwym utajonym istnieniu pandemicznego wirusa w każdym z nas (a równie trudno wierzyć w to, jak nie wierzyć, gdy nie ma się żadnych objawów i wykonanego testu). A ta hipoteza nikomu przecież nie przysparza pogody ducha ani pewności o stanie zdrowia swojego organizmu, dlatego wielu ucieka od takich myśli i woli mieć przekonanie, że to inni, któryś z owych bliźnich jest jego nosicielem. Tymczasem bliźni jest tak samo poddany wątpliwościom, stresowi czy niekiedy silnemu lękowi (fobii), gdy nie ma podstaw do uznania jakiejkolwiek osoby lub osób za wolne od zakaźnego wirusa – i tak oto małe piekło najpierw rozpala swoje ognie w głowach, a zaraz – w relacjach społecznych objawia swoje złe moce. Ciąży na nich ostrożność, lecz i zakrada się nieufność. Kto z kolei zapomina o profilaktyce i nie zachowuje rozsądnej ostrożności, ryzykuje. A trzeba mieć wyostrzoną świadomość, że to nie człowiek, którego napotykamy, jest zagrożeniem, lecz wirus, który być może go zaatakował. I to przed wirusem musimy się chronić. Przyczyna takiej sytuacji tkwi w tym, że można być bezobjawowym nosicielem koronawirusa i tkwić bez testu w niepewności. Psychologicznie – to jeden z kosztów pandemii, wpisujący się w samoizolację i potencjalnie potęgujący alienację.
Trzeba jednak stwierdzić, że o ile niepokój jest właściwym reagowaniem na sytuację potencjalnej szkody w zdrowiu, o tyle nieuzasadnione niczym nieuznawanie zagrożenia za realne jest irracjonalne i szkodliwe społecznie. Sceptycyzm rozsiewa zwątpienie, obniża motywację do walki z pandemią.
Pandemia – jaka? Teraz? Ludzie najwyraźniej i nagle pragną uroków życia i takich wakacji jak dawniej. Jedni, głuchnąc na podawane statystyki zakażeń, zgonów, ozdrowień, ochoczo pakują do walizek wszystko, co jest potrzebne do przygody nad morzem, jeziorem czy w innym zakątku z bujnością natury.
Inni, mając na oku pobliskie kuszące uroczyska czy działki – co tydzień zażywają weekendowego relaksu w kameralnych oazach i małym gronie uciekinierów z miast-molochów.
Najważniejsi sprzymierzeńcy: maseczka i mydło pogromca. Jedni i drudzy uwalniają się jak od sukni dejaniry myśli o pandemii. Założenie maseczki to rutynowy odruch. Zwłaszcza w miejscach, w których wyraźnie jest powinnością obywatelską, a jej zignorowanie może popsuć lato grzywną czy co gorsza – obowiązkową kwarantanną albo tym, co szczególnie może budzić trwogę – pobytem w szpitalu. Rekomendowany dystans, niestety, nie jest, co widać niemal wszędzie, należycie doceniony jako oręż profilaktyki.
Oczywiście, nie ma chyba już nikogo, kto zapomniałby o mydle – kilka sztuk co najmniej! Bo to mydło właśnie zawdzięcza wszędobylskim zaleceniom sanitarnym, że urosło do rangi powszechnego podręcznego plutonu, dokonującego codziennie dziesiątki razy egzekucji koronawirusa. Początkowo natarczywie ordynowane, wywoływało irytację wielu nawykłych do dbałości o higienę: „Przecież nie jesteśmy dziczą, którą trzeba instruować, jak myć ręce!”. I często też prowokowało podenerwowanych restrykcjami do słyszalnych w marketach komentarzy, wytykających władzom sanitarnym najwyższy stopień bezradności w walce z pandemicznym wirusem i narzekających: „Tylko mydło, osłonę ust i nosa, kwarantanny i dystans potrafią wymyślić”.
Poglądy, postawy i wątpliwości z sondaży i obserwacji. „Za długo trwa ta sytuacja bezsilności na taką skalę wobec jednego wirusa, jakby nie było innych” – w tym duchu tłumaczą swoje podenerwowanie skorzy jednakże do tłumienia zniecierpliwienia.
„Jakoś trzeba zaradzić temu, tylko po co tyle sprzecznych decyzji, zawiłych i niespójnych zarządzeń, zaleceń, rozporządzeń? Jedni muszą, drugich nie obowiązuje?” – mówi student prawa.
A zapalczywi nie tylko gotowi są uznać, że pandemia jest wymysłem, jakąś hucpą na ogromną skalę, lecz wręcz tak uważają. Demonstrują zresztą publicznie taki pogląd zwłaszcza „antyszczepionkowcy”.
Inni z kolei spekulują, „Czy aby pandemia to nie przede wszystkim spisek koncernów medycznych – przyszłych beneficjentów popytu na szczepionkę i tym samym kolosalnych dochodów?”.
„A może wszyscy jesteśmy poddani największemu w historii ludzkości eksperymentowi? Nie tylko biologicznemu, zdrowotnemu” – snują domysły niektórzy z moich rozmówców, nie przyjmujący za absolutną prawdę tego, co się pisze albo mówi o pandemii.
A inni twierdzą: „Manipulują nami przy okazji, robią, co chcą, a nie widzą skutków dla szeregowego obywatela!”.
„Jak to działa, przekonują się dopiero ci, którzy do tego młyna zgłaszają się po pomoc. Lekarze boją się pacjentów! Dawniej biegli z pomocą, szanując przysięgę Hipokratesa, którą mieli w honorze zawodowym” – mówią starsi, mający za sobą nie tylko pracę na uniwersytetach, lecz i koszmar wojny.
Malkontenci zaś zdają się z kolei w swoim myśleniu i postawach na zasadę: co ma być, to będzie. I nic a nic nie zamierzają się dostosować do zaleceń.
„Gdy przeczytałem wypowiedź naukowca, że kontakt intymny powinien odbywać się w maseczkach, pomyślałem, że najgroźniejsza jest epidemia czy pandemia głupoty. Ona sięga prasy zamieszczającej taką rewelację, którą zresztą praktykowano w Chinach i podawano w mediach jako przykład dramaturgii profilaktyki antykoronawirusowej” – skomentował student kierunku medycznego.
„Pandemia? Najważniejsze zdrowie publiczne! Ono nie zależy przecież tylko od pokonania tego covida!” – stwierdza znajomy z widzenia w odważnej stylistycznie masce – z białą czaszką na czarnym tle.
Z relacji osób, które odważyły się na letnią, wakacyjną turystykę zagraniczną, wynika zaś, że w różnych krajach zachowania społeczne są różne – w jednych maseczki są powszechne, w innych zwyczajnie się je ignoruje. W Chorwacji na przykład turyści i miejscowi w nadmorskich kurortach w ogóle nie przejmują się pandemią.
Lekcja do powtórki? Pozostają zaś wyjątkowo ważne pytania-wyzwania dla wrażliwego odczytu prawdy: można wyjąć ze świadomości te nagrania wideo ze szpitali w Chinach, Hiszpanii i we Włoszech ze wstrząsającymi obrazami nieprzytomnych ciężko chorych pod respiratorami, leżących na brzuchu, i tych stłoczonych w salach albo tłumów pacjentów czekających na pomoc na korytarzach szpitali? A ofiar wywożonych w plastikowych workach? A jak zatrzeć w pamięci widok cmentarza w Nowym Jorku z rzędami wykopanych grobów albo ten z Hiszpanii – tablic przed setkami urn skremowanych ofiar Covid-19 i świeżo złożonych przed nimi kwiatów?
Stefania Pruszyńska
Grafika: Mechijesinios III. Z cyklu: Obrazy z oazy. Pandemia 2020, Stefania Pruszyńska
Wszelkie prawa zastrzeżone
A tutaj zamieszczam link do wcześniejszej publikacji mojego autorstwa, w której postuluję metodę masowego testowania (powszechnego testowania) ludności, argumentując zastosowanie takiego rozwiązania jako:
– umożliwiającego szybkie zdiagnozowanie całej ludności regionu czy kraju;
– humanitarnego, mogącego od razu skutkować ograniczeniem czy nawet wyeliminowaniem emisji patogenu epidemicznego w skali regionu czy całego kraju; – oszczędzającego ludność zastosowaniem natychmiastowego izolowania chorych od zdrowych;
– ekonomicznego (zamiast kosztownego dla gospodarek lockdownu).
Zachęcam do poznania tego materiału z moimi postulatami i innymi informacjami nt. pandemii koronawirusa
Stefania Pruszyńska