− Spotykamy się z Lechem Konopińskim, który nosi w sobie taką dozę humoru, że wystarczy ona dla wszystkich chorych na smętek, na niechęć do życia, apatię czy duchowe lenistwo, czy inne przypadłości. Przyprawić kogoś o uśmiech na twarzy to sukces dalece większy niż te, które się potocznie za sukces uważa. W uśmiechu bowiem ludzie pięknieją, łagodnieją, stają się lepsi, a śmiech przedłuża życie, poprawia krążenie krwi, stanowi antidotum na wszelkie niedogodności zdrowotne. Lech Konopiński to autor niezwykle popularny i ceniony, o bogatym twórczym życiorysie i ogromnym dorobku twórczym. To mistrz nad mistrze w swoim fachu, król satyry i humoru – mówiła poznańska poetka Magdalena Pocgaj podczas otwarcia w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu benefisu 80-lecia Króla Satyry.
− Maria Dąbrowska w swoich »Dziennikach« w 1929 r. napisała: »Poznań bardzo mi się podoba. Rzecz jednak osobliwa, że ludzie, którzy tak ładnie na zewnątrz wszystko potrafią urządzić pod względem estetyki, wygody, są wewnątrz zazwyczaj oschli, nudni, twardzi, wręcz antypatyczni duchowo« – kontynuowała Magdalena Pocgaj i pytała: – Czy dzisiaj Maria Dąbrowska, wypowiadając opinię o poznaniakach, powtórzyłaby te słowa?
Dedykacyjne Nie płacz, kochanie. Siedząca tuż-tuż przy Królu Satyry jego żona dr Hanna Konopińska, wybrawszy perełki z ogromnej góry twórczej swojego męża, czytała je na zmianę z Magdaleną Pocgaj. Sam Jubilat zaś przypomniał o ślubie, który oboje sobie złożyli po Poznańskim Czerwcu 1956 r. i dodał: A później pływaliśmy na kajakach… Zaraz też odczytał strofy napisane po latach: Nie płacz, kochanie ze wstępem: Kiedy mam serce twarde jak kamień, nie płacz, kochanie. A oto dalsze strofy:
Gdy łez twych potok spływa strugami, nie płacz, kochanie.
Gdy ruszam z werwą na polowanie, nie płacz, kochanie.
Kiedy poderwą mnie leśne łanie, nie płacz, kochanie.
Gdy nogi wyciągnę w bramie, zapłacz, kochanie.
Gdy na mym grobie zapalisz znicz – rycz, mała, rycz!
− Michał, czyli Misio, jest moim kuzynem – wyznał Lech Konopiński, przedstawiając Michała Grudzińskiego, znanego aktora sceny poznańskiego Teatru Nowego.
I dodał: − Ale nie po kumotersku go tu zaprosiłem, bo to, co on robi, rozśmiesza mnie do łez, zawsze, gdy go widzę, jak również, gdy recytuje moje teksty – śmieję się do łez, jakbym go po raz pierwszy na oczy w życiu zobaczył. […] A ma on dyplom popularyzatora polskiej literatury. Otóż to, co Misio robi, to jest upowszechnianie twórczości: Krasickiego, Mickiewicza i Słowackiego. Przetłumaczyłem te utwory z polskiego na nasze.
Michał Grudziński na taką rekomendację odpowiedział:
− Jestem szczęśliwy […]… Bardzo się cieszę, że przypomniałeś o tych rodzinnych koneksjach, ja się chwalę tym, gdzie mogę. Wiesz, zawsze lepiej się podeprzeć trochę – nazwiskiem […]. Tak, musimy się popierać, rodzina przede wszystkim. Bóg ci zapłać.
I zwrócił się do już na dobre rozbawionej publiczności:
− Mam zaszczyt przeczytać te wiersze przetłumaczone z polskiego na nasze, które państwo pewnie znacie, skoro Jubilat sobie życzy, a ja lubię czytać, interpretować, to ośmielę się to życzenie zrealizować. Będę mówił bez mikrofonu, bo będzie mi tak lepiej po prostu. Dobrze mnie słychać? Dziękuję państwu. Zacznę od… Podróżny i kaleka. Wpierw przeczytam po polsku, a potem po naszemu − mówił M. Grudziński, nie szczędząc przy tym artystycznych stosownych a dyskretnych w tworzeniu ciepłego klimatu wesołości − środków wyrazu ze swojego repertuaru aktorskiego: mimiki i intonacji.
Przypomniałam sobie w tym momencie jedną z anegdotycznych sytuacji sprzed lat: Michała Grudzińskiego spotkałam kiedyś w niecodziennych okolicznościach, gdy występował pośród zwiedzających ekspozycje na poznańskich targach − jako babulinka, a raczej Baba-Jaga. Takie wcielenie obrał, budząc powszechne zaciekawienie, sympatię charakteryzacją, głosem odpowiednio skrzekliwym i tym rodzajem mimicznego komizmu, który rozsiewa dokoła i pomnaża dobrotliwości uśmiechu. Tak oto bajkowa postać zazwyczaj strasząca dzieci dzięki aktorstwu najwyższej klasy − podbijała serca.
Podczas zaś benefisowego spotkania aktor najpierw po polsku, według oryginału, przypomniał wiersz Ignacego Krasickiego Podróżny i kaleka:
Nie skarżyłem na ludzi, nie skarżyłem na losy,
Choć musiałem iść w drogę ubogi i bosy.
Wtem, gdy razu jednego do kościoła wchodzę,
Postrzegłem: leży żebrak bez nogi na drodze.
Nauczył mnie tym bardziej milczeć ów ubogi:
Lepiej mnie bez obuwia niż jemu bez nogi.
A zaraz ten utwór pod tytułem przeistoczonym w Łazyngę i kalikę wygłosił w gwarze poznańskiej:
Nie ryczałem na wiarę,
choć rzucało się w oczy,
że żem był tym dzieciarem,
co z papci wyskoczył.
Do świątyni roz włażę
bosy chociaż umyty,
a tu w progu mi włazi
kalika bez szkity.
Wy się na mnie nie gapcie
że mom tan króla satyry,
wole knaić bez papci
niż mom leżeć bez giry.
Na tym jednak nie koniec facecji gwarowych nad literackimi wzorami satyry czy poezji. Michał Grudziński sięgnął też po takie utwory, jak: Wyżeł i brytan (Dwa kejtry). I Mysz i kot (Mysz i kociamber w gwarze wielkopolskiej, czyli po naszemu), który przytaczam:
Pewna mysz, co chcioła spucnąć wszystkie rozumy
żarła knipę po knipie, aż jej padło na umysł (…).
Wiadomo, że knipa to książka, kociamber – kot, a spucnąć znaczy: zjeść.
Następny tekst to Pijak (czyli gwarowo: pijok):
Trawiąc niegdyś nad flaszką
wiele nocy i ranki
potłukł wszystkie kieliszki i szklanki.
Klął miód, piwo znieważał
wino zwał tyranem.
Przyszedł potem do zdrowia
I odtąd pił dzbanem.
W wersji gwarowej puenta brzmiała: Chloł jak smok – wymborkiem (chloł – pił, wymborkiem – wiadrem).
A gdy nadeszła pora, z wersów Juliusza Słowackiego silnie pobrzmiewało triumfem: Wiwat, Poznańczanie!A Lecha Konopińskiego: Do wiwatu Poznaniowi (z 2009 r.). Natomiast na deser – utwór Pan Tadeja, Telimena i mrówy (na podstawie Pana Tadeusza Adama Mickiewicza), wyrosły na bogactwie gwarowym, żartobliwościach obyczajowo-alkowianych Telimenowo-Tadeuszowych w autorskiej interpretacji Michała Grudzińskiego. A że łechtanie przyczółków śmiechu komizmem wszelkich odcieni było programowe i już one zostały rozbudzone tyle razy, w tym także wcześniejszymi utworami Krasickiego, co rusz dawały o sobie znać iście siarczyste, gromkie reakcje publiczności. Tych uzdrawiających eksplozji śmiechu nikt nie byłby w stanie powstrzymać!
Uzbrojonego Ryszarda Podlewskiego wystąpienie z mową benefisową. Scenografia laudacji, którą osobiście wygłosił jej autor – satyryk i aforysta i zarazem znany też publiczności telewizyjnej i radiowej dziennikarz Ryszard Podlewski, zaskoczyła wszystkich. Bo żeby Jubilata w okolicznościach jego wyjątkowo odświętnego panowania jako Króla Satyry witać granatem trzymanym w ręce! I z taką nieprzystojną powagą na twarzy, przyprawioną tajemniczą i surową miną! Czyżby w tej konwencji należało odczytać gdzieś na dnie drzemiącą i może nawet kipiącą jakąś nieodgadnioną emocją − nutkę afektu wobec artkonkurencji? I to tę, która rozbudzić by miała w Ryszardzie Podlewskim terrorystyczne zamiary? Kto chciał wierzyć w taką wizję stanu jego ducha, mógł bez przeszkód profilaktycznie wstrzymać oddech i w zaciekawieniu, choć z nie ustępującym niepokojem obserwować obu mistrzów pióra.
Najpierw jednak, co działało uspokajająco, z ust pełnego powagi i rytualnej czystości prezentacyjnej Ryszarda Podlewskiego popłynęła:
Rymowana mowa na benefis Lecha Konopińskiego
Motto fraszkopisów i aforystów:
„Zwięzłość jest siostrą talentu”.
A zatem:
Konopiński Lech,
długo żyje niech!
Ale szkopuł w tym,
że to nie mój rym!
Jestem konsekwentny,
dążąc do puenty:
Modnie Cię czas uczcić, lata nowe idą,
a Tyś Lechu przecież, jak to mówią: IDOL!
Słowa Ci się niby te konopie przędą,
bo Ty jesteś Lechu wciąż żywą LEGENDĄ!
Pójdę nawet dalej, nie wiem, przyjmiesz, czy to?
Tyś wszak w nowomowie naszym CELEBRYTĄ!
Szczerze Ci życzymy my z Twym rymem zżyci:
– Niech Ci się lat wiele, godnie celebryci!!!
Lecz w tym momencie granat został odbezpieczony i położony przez Ryszarda Podlewskiego na stole przed Jubilatem!
Ja niosę Ci oręż i wręczę go tu,
a kształt ma i smak ma – po prostu: granatu!
Wyciągnij zawleczkę i łyknij to w przerwie,
on pewno Cię wzmocni, zawistnych… rozerwie!
Lech zdrowym niech będzie na długie nam lata,
to groźnie wygląda, choć tylko atrapa.
Niech żyje nam wiecznie Fraszkopis z konopi,
co rym i zabawę we wszystkim wytropi,
niech żyje i tworzy, czy wie dzisiaj to kto,
że Lech – Mistrz Satyry – z konopi też Doktor!?
Z atencją Jubilatowi − zarząd poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich. We wręczonym i odczytanym liście gratulacyjnym swoją sympatię i uznanie Lechowi Konopińskiemu wyrazili poeci: Danuta Bartosz − wiceprezes i Paweł Kuszczyński − prezes poznańskiego oddziału ZLP, będący współorganizatorami tego niezwykłego spotkania. Sam zaś bohater wieczoru przyjął gorąco to wystąpienie.
Muzyczna biesiada z Eleni i Henrykiem Kuczyńskim. W dogrywce Jubilat odtajnił wspólne zamiary z Kapelą zza winkla. Eleni zaproponowała kilka swoich popularnych piosenek. Jej występ a capella nastroił publiczność radośnie, prowokując w tej atmosferze – wspólny śpiew refrenów. Henryk Kuczyński zaś słowa satyry czy pogwarek benefisowych gości Lecha Konopińskiego i wystąpień tworzących aurę twórczego resume czy przyjacielskich dopowiedzi okraszał rzęsistym potokiem dźwięków fortepianu, prezentując w formie parafraz stworzone do tekstów Jubilata kompozycje swojego autorstwa.
Lech Konopiński wówczas dopowiedział też kilka słów o wspólnej piosence, nagrywanej w radiu przez Kapelę zza winkla, której tytuł nie tylko wnosił powiew nowych czasów Euro, euro, euro przed nami, lecz i otwierał oczy na jeden z wielu organizatorskich szczegółów scenariuszy i barw planowanego Euro 2012.
Dzieci ze śpiewem, recytacjami i książką. Smaków i barw tej zabawy na poważnie przydała zaraz tym okolicznościom wielkiej uroczystości – dziatwa szkolna z zespołu szkół integracyjnych z poznańskiej Wildy, która w specjalnych strojach, dobranych i uszytych z wielką starannością i dbałością o szyk, żonglowała wierszami o pieskach i wyśpiewywała strunami głosowymi Weroniki do projektu inscenizacyjnego Marysi, Mikołaja i Filipa – Małą smutną królewnę. Natomiast Marysia z sympatyczną dziecięcą szczerością i przejęciem recytowała wiersz Jajo czy kura. To był prezent od małych czytelników Jubilata, który dla nich nie szczędził pióra, bo i popełnił nim wiele strof, w tym i te, które łączą w sobie literacką formę z edukacją historyczną czy legendami. Dzieci też wraz z nauczycielami przygotowały specjalną książkę dla Lecha Konopińskiego, we wstępie której m.in. wyraziły swoją dla niego wdzięczność za popularyzację literatury, zainteresowanie i wspieranie młodych talentów i ogromną życzliwość.
Artyści malarze z królewskim darem. Z rąk Lecha Frąckowiaka, autora ilustracji zawartych we Fraszkopisie z konopi Lecha Konopińskiego – Jubilat przyjął wykonaną przez darującego – koronę królewską, a od Jarosława Miklasiewicza – wrażenia zawarte w jego dwóch malarskich dziełach, na których został uwieczniony jako chłopiec, młodzieniec i już w powadze lat, także wraz z przyjaciółmi, pośród których widać: Eleni i Włodzimierza Ścisłowskiego.
Ile też skarg na rzeczywistość wygłosił swoimi satyrami sam Lech Konopiński, który nie obraża się i nie buntuje bez powodu, co dla wszystkich obecnych było oczywiste, bo i poparte myślą śmiałą a chyżą – taką, która głazy by poruszyła, tymczasem ziemia się kręci, lecz z taką postacią jak bohater tego wieczoru – jednak radośniej i ożywiająco.
Powodowana zaufaniem do dobroczynnej skuteczności sztuki satyrycznej, ukułam także ad hoc kilka wersów pn. Antidotum satyryczne. Z uśmiechem dedykuję je Zacnemu Jubilatowi, a nadal tak młodzieńczo żywiołowemu Lechowi Konopińskiemu.
Stefania Pruszyńska
Antidotum satyryczne
*** Lechowi Konopińskiemu
Fraszką zwinną jak jaszczurka, zmyślnie bajaną,
i satyry urodziwą białą klaczą z grzywą rozwianą,
gnającą na przełaj i przekór przed siebie, do celu,
maluj się świecie. Kpiarską partyturą baw niezmiernie.
Pióra zadziorem się śmiej. A głaszcz i klaszcz niewielu.
Brykaj i fikaj, z finezją drwiąc. Drap i karć. Miłosiernie.
I tego z orderami, stosem laurów już. I w zaszczytach.
Aksamicie siódmego nieba. Na blichtru złotym tronie.
I tamtego, który jeszcze śmie marzyć o szczytach,
gdy w szarym ziemskim piekle utyka. Prawie tonie.
I też owego, co tak umyka, ugniatany chichotu echem.
I za co to? Ogrom bezwstydny zasług w bezczynności!
To jej hołduje w utrapieniu i wysoko też sobie to ceni.
O, Pióro Pogody! Zapisz mu chłostę zdrowym śmiechem.
Trzeba mu tej terapii z hukiem. Kąsania zębem mądrości.
Bo w ciszy nieborak do cna spospolicieje i się rozpleni.
A wiedz, że też przechera, raz zły, raz gnuśny i ponury,
monotonne ma menu. Zmieniać go jednak nie raczy.
To drzemiąc, to leżąc czy gapiąc się tępo w chmury,
tuczy swój żywot codzienny, nikczemny, próżniaczy
obficie a chyłkiem, bez pardonu, pracowitym cudzym
(aż dziw, że tyle okrywa dziurawą szatą poczciwości).
Żeby, mimo mdłości, żuć błogostan. I ziewać do nudy.
Uśmieszek satyra wdzięczniej tyra. Dogryza niecności.
Uroczystość benefisu i jubileuszu 80-lecia Lecha Króla Satyry Lecha Konopińskiego świętowaliśmy 14 września 2011 r. w reprezentacyjnej sali Edwarda Raczyńskiego Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu
Niedawno, 24 stycznia br., Lech Konopiński w klubie Krąg (ul. Dmowskiego 37 w Poznaniu) miał kolejny ciekawy wieczór pn. Ciesz się z nami kapelami. Jubileuszowy benefis Lecha Konopińskiego z udziałem kapel: Zza winkla, Plewiszczoki, Junki z Buku i zespołu Shalom.
Lech Konopiński w 2004 roku został przez dzieci nagrodzony tytułem Kawalera Orderu Uśmiechu. W 2009 roku zaś odbierał zaszczytny medal Zasłużony Kulturze – Gloria Artis.
Napisał prawie 60 książek dla dzieci. W jego bogatym dorobku czytelnik znajdzie: wiersze, fraszki, limeryki, aforyzmy w zbiorach, haiku. Debiutował poetycko książką Akcje i reakcje w 1960 r. Aktualnie najświeższe jego dokonanie to Fraszkopis z konopi z ilustracjami Lecha Frąckowiaka.
Stworzył ok. 600 tekstów piosenek, które znalazły się w repertuarze polskich wokalistów, m.in.: Eleni, Anny Jantar, Jerzego Grunwalda, Krzysztofa Krawczyka, Piotra Kuźniaka. Teksty te także napisał w gwarze wielkopolskiej dla kapel z regionu Wielkopolski: Zza Winkla, Plewiszczoki, Junki z Buku, Mechaniczna pyra i Shalom. Muzykę zaś do jego tekstów skomponowali poznańscy muzycy: Andrzej Borowski, Waldemar Kleban, Henryk Kuczyński, Mariusz Matuszewski, Piotr Żurowski.
Stefania Pruszyńska
Fot.: Stefania Pruszyńska
Na fotografiach:
1. Przyprawić kogoś o uśmiech na twarzy to sukces dalece większy niż te, które się potocznie za sukces uważa – z takim oto wykwintem witała głównego bohatera dnia – Lecha Konopińskiego, Króla Satyry, Magdalena Pocgaj, odsłaniając rąbek tajemnicy, której mogli się spodziewać przybyli na to niezwykłe spotkanie nie tylko najwięksi intuicjoniści: koronacji Jubilata.
2 i 5. Miłujący Jubilata umiłowani Jego czytelnicy w dworskich szatach złożyli Mu w hołdzie swoje dziecięce pokłony z recytacjami.
3. Hanna Konopińska czytała mężowskie strofy subtelnie, wytrwale, z mocą.
4. Lech Konopiński podziękował Danucie Bartosz i Pawłowi Kuszczyńskiemu za wytworny list gratulacyjny odczytany w imieniu poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich.
6. Eleni rozśpiewała benefisowych biesiadników.
7. Ryszard Podlewski wygłosił Rymowaną mowę na benefis Lecha Konopińskiego. Z granatem. Nie od razu odbezpieczonym.
8. Pośród nas, gości Lecha Konopińskiego, nie było nikogo, kto by nie znał mocy działania dobrej sztuki na moc oklasków.