„Czy nie rozumiesz, że nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia? W końcu doprowadzimy do tego, że myślozbrodnia stanie się fizycznie niemożliwa, gdyż zabraknie słów, żeby ją popełnić. (…) Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości” – ze swadą przekonuje Winstona Smitha, głównego bohatera powieści George`a Orwella „Rok 1984”, Syme, pracownik Departamentu Badań, filolog i specjalista od nowomowy, członek potężnego zespołu ekspertów redagujących jedenaste wydanie Słownika nowomowy.
W powieściowym państwie o nazwie Oceania, w trzeciej jego największej prowincji z najważniejszym w niej Londynem, ustanowionymi wizjonerskim fenomenem wyobraźni Orwella, trwa narzucona obywatelom rewolucja, z premedytacją rozwijająca formy i metody zamachu na tradycję. Ze ścian domów, bloków, z każdego niemal zakamarka na obywateli patrzy z plakatów twarz Wielkiego Brata, postaci wszechobecnej, wdzierającej się natarczywie swoimi rysami i oczami w świadomość i pamięć. Dryl udręczonej codzienności urozmaicają kolejne zwycięstwa w bitwach, obwieszczane najpierw przez spikera i podkreślane „huraganowymi tonami” płynącego z teleekranów hymnu „Gwiazdo, zachowaj Oceanię”. System wbija do głów obywateli triadę dogmatów: „WOJNA TO POKÓJ, WOLNOŚĆ TO NIEWOLA, IGNORANCJA TO SIŁA”.
Priorytetowym zadaniem rewolucji i stojącego za nią państwa jest zwalczanie starego języka. Nieustannie w tej krainie tworzy się i doskonali kolejne edycje Słownika nowomowy – jedynego obowiązującego źródła dozwolonych słów. Każdy obywatel, poza wyjętymi spod prawa prolami, których nie uważa się za ludzi, stosuje się do wymaganego bezwzględnego nakazu używania słów li tylko znormalizowanych, ujętych w Słowniku nowomowy, bowiem rozkwita donosicielstwo na nieprawomyślnych, wtórnie wymuszające samodyscyplinę, i zastraszonych, i bezwzględnie wiernych ideom rugowania dawnego języka. Lecz też wielu ludzi nagle i bezpowrotnie znika – nie wiadomo, co z nimi się stało i dzieje. A podejrzanych o używanie starego języka w mowie czy myśleniu uważa się za dopuszczających się myślozbrodni. Trafiają do więzienia.
Myślozbrodniarzy czekają nie tylko psychiczne, wyniszczające tortury, mające jeden cel – ogołocenie ich pamięci z niepoprawnych słów, czyli zbrodniczych. Ten rodzaj zastosowanej przemocy można po części przyrównać do znanego we współczesności tzw. prania mózgu, które w przeszłości sięgało i nadal w systemach totalitarnych sięga po wiele form okrucieństwa w dręczeniu uwięzionych pod zarzutem złamania prawa. W fikcyjnym państwie Orwella skutek-cel procedur i zadawanych cierpień*, którym jest całkowite oczyszczenie pamięci myślozbrodniarzy ze starego słownictwa, zostaje w końcu osiągnięty. Wówczas zachowujący życie, lecz zmaltretowani, pokiereszowani, złamani psychicznie skazańcy, pozbawieni poczucia własnej tożsamości, mogą opuścić kazamaty. Odzyskują „wolność”. Orwell reasumuje: „Myślozbrodnia nie pociąga za sobą kary śmierci. JEST śmiercią”.
Orwellowską konkluzję, lecz osadzoną w przeciwnych wręcz kontekstach – postawy bierności w sprawach własnej ojczyzny (tej małej – urodzenia i tej dużej − kraju), nieprzejmowania się czy niezajmowania się historią, braku reakcji na zamazywanie przeszłości, jej deformowanie zakłamywaniem niewygodnych politycznie czy sytuacyjnie wątków, można odkryć w znanej a przenikliwej wypowiedzi Józefa Piłsudskiego: „Ten, kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości”. Zastanawia jednak obojętność na przeszłość tych, których ma na myśli marszałek Piłsudski – czyżby za takimi postawami kryły się ich przeżycia porównywalne do tych z piekła sadyzmu systemu w Oceanii Orwella?
Orwell przewidział sytuacje „rewolucji paradoksalnych”, wymuszanych przez system na społeczeństwie, i ich skutki – totalitaryzm. Nie trzeba daleko szukać, by dostrzec cechy systemu obnażonego przez Orwella w dziejach PRL-u czy doszukać się analogii Słownika nowomowy z peerelowską cenzurą. Stojąca na straży słowa „jedynie poprawnego”, przyklaskującego władzy, cenzura w Polsce już od pierwszych lat po wojnie dokonywała spustoszeń, ograniczając wolność słowa. Prawda i krytyka, mające wielu swoich wyrazicieli, z biegiem lat i postępującej absurdalizacji organizacji państwa stawały jednak coraz ostrzej w opozycji wobec ówczesnych rządów i propagandy. W krainie Orwella państwo i jego system narzucały obywatelom bezwzględnie wymagany obowiązek zapomnienia historii i tradycji, wyrzeczenia się ich, co było równoznaczne z atakiem na świadomość. Pisarz odsłania w swej powieści mechanizmy psychologiczne unicestwiające kondycję moralną człowieczeństwa i wytrzymałość na opresje psychologiczne i egzystencjalne w państwie totalitarnym. Wraz z rozbudową aparatu przemocy społeczeństwo stawało się coraz mniej zdolne do wyrażania sprzeciwu wobec idei najbardziej nawet fałszywych i bezsensownych. I chociaż pisarskie pióro Orwella schroniło jego proroctwa w fikcji literackiej, powieść „Rok 1984” była zakazana przez czujne PRL-owskie władze, posługujące się oczami i umysłami wytrawnych suflerów-znawców, zatrudnianych na stanowiskach cenzorów czy doradców bonzów partyjnych.
Wielość słów w dialogu podobnie jak literatura stanie się balastem. Orwell nie poskąpił czytelnikom powieści, którą napisał w 1948 roku, mrocznej wizji przyszłości literatury. Wspomniany już Syme, ekspert od nowomowy, jeden z rozmówców Winstona Smitha, głównej postaci „Roku 1984”, rozsnuwa w samozachwycie walory jej docelowego nowego oblicza: „Do roku dwa tysiące pięćdziesiątego, a przypuszczalnie wcześniej, prawdziwa znajomość staromowy zaniknie całkowicie. Literatura przeszłości ulegnie zniszczeniu. Chaucer, Shakespeare, Milton i Byron znani będą tylko z adaptacji na nowomowę, nie tylko innych, a wręcz sprzecznych z oryginałami. Nawet literatura partyjna nie uniknie zmian. I partyjne hasła. Bo jak może istnieć hasło »wolność to niewola«, skoro zniknie pojęcie wolności? Myślenie ludzkie ulegnie przeobrażeniu. Tego, co my rozumiemy jako myślenie, nie będzie w ogóle. Ortodoksyjność oznacza niemyślenie, brak potrzeby myślenia. Ortodoksyjność to nieświadomość”.
Współczesność już unaocznia choćby tendencję do upraszczania dialogów na żywo i ich minimalizowania do wytwarzanych żargonowych powiedzeń lub haseł, zauważalną zwłaszcza wśród młodych pokoleń, niemal powszechnie koncentrujących się na telefonach komórkowych, tabletach, laptopach i często uzależnionych od tych urządzeń. Z drugiej strony mamy statystyki kompromitujące czytelnictwo literatury pięknej czy w ogóle książek. Mimo że odzwierciedlające je krzywe na wykresach ostatnio odrobinę się uniosły ponad poziom dotychczas wywołujący we mnie i obserwatorach rynku książki bardziej trwogę niż tylko konsternację.
„Do roku dwa tysiące pięćdziesiątego, a przypuszczalnie wcześniej, prawdziwa znajomość staromowy zaniknie całkowicie. Literatura przeszłości ulegnie zniszczeniu. Chaucer, Shakespeare, Milton i Byron znani będą tylko z adaptacji na nowomowę, nie tylko innych, a wręcz sprzecznych z oryginałami. Nawet literatura partyjna nie uniknie zmian. I partyjne hasła. Bo jak może istnieć hasło »wolność to niewola«, skoro zniknie pojęcie wolności? Myślenie ludzkie ulegnie przeobrażeniu. Tego, co my rozumiemy jako myślenie, nie będzie w ogóle” – stwierdza ekspert od nowomowy Syme, rozmówca Winstona Smitha, głównej postaci „Roku 1984” G. Orwella.
Byle szybko, byle jakieś sedno „wyłapać”, byle nie angażować kory mózgowej do dociekań, rozwoju świadomości, wiedzy – oto nie tylko w interakcjach jeśli nie powszechna praktyka, to przynajmniej skłonność. Ludzka percepcja nie jest nieograniczona. Świadomość, atakowana informacjami płynącymi nieprzerwanie na przykład z nieodłącznego już telefonu komórkowego, dokonuje selekcji, lecz może nie być w stanie chłonąć szczegółów. W tym tkwi zapewne jedna z przyczyn, że analogicznie obierana jest prosta droga myśli do słowa, oszczędzająca czas, najmniej kłopotliwa, nie angażująca w tworzenie pełnego przekazu. A to droga podstępna – na jej końcu nie widać nic więcej prócz przytępionej wrażliwości. Skarlałe do jakowychś ledwie żywych wartości i treści mało co może ocucić.
A z jakiej bajki jest rosnąca góra wielosłowia instrukcji, regulaminów, licencji? Odhumanizowane treści, niesione przez setki słów w instrukcjach, licencjach, umowach stanowią prawdziwe wyzwanie nie tylko dla użytkowników komputerów i Internetu. Nierzadko niezrozumiałe, rozbudowane treści, nasycone nazewnictwem elementów technicznych, parametrami, nazwami literowo-cyfrowymi i cyframi czy liczbami oraz długą listą uwarunkowań, dezorientują.
Uciąć męki może jedynie decyzja o zakończeniu wymaganej procedury – niezależnie od wielu wątpliwości, na rozwianie których nie ma szans osoba nie będąca znawcą dziedzin mających wpływ na treści instrukcji czy umów. A gdyby każdą instrukcję, każdy regulamin lub umowę postrzegać jako kartę księgi nowomowy mającej wzór w obowiązującej w powieściowym państwie Orwella?
Orwellowskie ostrzeżenie zdaje się sięgać dalej. Na co dzień stykamy się z niejednym obliczem zdegenerowanej, skrótowej mowy i komunikacji międzyludzkiej. To powszechne doświadczenie. Technika teraz wyznacza ramy, formy wypowiedzi w Internecie. Jest narzędziem w rękach właścicieli platform i innych komunikatorów. To przyczyna zanikania w prowadzonych na nich dialogach mowy ciągłej, objaśniającej, polemizującej, żartobliwej czy dygresyjnej, aluzyjnej. Tymczasem permanentne minimalizowanie treści, co już wskazałam, a teraz podkreślam, stwarza niepostrzeżenie schemat nawykowego ograniczania myślenia.
Degradacja w sferze komunikacji z wizją autodestrukcji. Wnikliwa ocena pobojowiska, na którym co rusz dogorywa słowo tradycji językowej, a formy komunikacji coraz bardziej podlegają sterowaniu techniką i narzucanymi przez różne centra formułami wypowiedzi, nie może nie wzbudzać niepokoju.
Żałosny w tej sytuacji może się okazać plon bierności, niechybnie przybliżający finalną, totalną autodestrukcję, automatyzację świadomości, której tworem w przerysowanej wizji może być człekopodobny stwór z zanikającym własnym „ja” czy zmienionym bądź nawet zminiaturyzowanym mózgiem. Tak oto dokonać się może za przyzwoleniem społeczeństw zamach na myślenie indywidualne, które ma w wersji orwellowskiej miano myślozbrodni.
Etap finalny: panorama z zamieszkującą Ziemię istotą zezwierzęconą, omijającą cudem jeszcze istniejące budynki bibliotek, księgarni (ze spoczywającymi na półkach zarośniętymi pleśniami i grzybami i oplecionymi pajęczynami, opasłymi tomiskami czy chudziutkimi wydawnictwami) i wybałuszającą oczy na książkę czy rzucającą się na nią z zębami… – Stefania Pruszyńska
Kolejny etap degradacji Homo sapiens, który mocuje się w mojej wyobraźni, jawi mi się panoramą z zamieszkującą Ziemię istotą zezwierzęconą, omijającą cudem jeszcze istniejące budynki bibliotek, księgarni (ze spoczywającymi na półkach zarośniętymi pleśniami i grzybami i otoczonymi pajęczynami, opasłymi tomiskami czy chudziutkimi wydawnictwami) i wybałuszającą oczy na książkę czy rzucającą się na nią z zębami… gdy pojawi się na terenie polowań… Albo wyrzucającą z charkotem, chichotem, rykiem każdą z nich zawleczoną z jadalnymi łupami łowów do swojej ziemianki, pieczary lub jaskini. Instynktownie choć resztką kory mózgowej rozpoznaną jako niedorzeczne znalezisko czy nawet w przebłyskach świadomości dawnego, minionego ocenioną jednoznacznie: corpus delicti… nie wiadomo skąd.
Stefania Pruszyńska
_________________________________________________________________________________________
Przypisy
* W powieściowej fabule „Roku 1984” G. Orwell umieścił opis prania mózgu głównego bohatera Winstona Smitha, uwięzionego za myślozbrodnię. Największy jego lęk, jak wszystkich skazanych, budzą przesłuchania w mającym najgorszą sławę pokoju 101. Winston S. jest w nim dręczony agresywnymi pytaniami, poddawany bolesnym torturom prądem elektrycznym i wyjątkowo odrażającej, perfidnej formie łamania samoobronnego oporu: przywiązanego do fotela zmusza się siłą do umieszczenia głowy w specjalnym otworze w klatce z 2 wygłodniałymi szczurami.
© Wszelkie prawa zastrzeżone
(Publikacja zaktualizowana).