Kameralne grono. Irena Rychły-Mrowińska w eleganckim kapeluszu, z wachlarzem, strojna w suknię przybraną różnościami i w pantofelkach niegdysiejszych, fantazyjnych, już rzadko widywanych. – Jak z bajki o Kopciuszku – pomyślałam. Takie wzruszająco dziewczęce.
W kapeluszowej sprawie tutejszy wodzirej Krzysztof Styszyński, jak zawsze elegancki, z manierami salonowego lwa, w romantycznej apaszce (zamiast krawatu, któremu hołduje, niestety, większość panów), sam nieugięcie milczał. Ciekawiły go za to opinie: dlaczego właśnie kapelusz i jakie się z nim wiąże upodobanie, co tym nakryciem głowy, a także jego barwą i kształtem, dekoracjami pragną wyrazić panie. Każda z dam snuła swoją historię i argumenty przemawiające za jej kapeluszem.
A więc usłyszeliśmy niby od niechcenia, lecz szczere przecież wyznania, że to nastrój właśnie przemawiał za kapeluszem albo że mamusia te piękne kwiatki nałożyła. Że zdecydowały: stała preferencja w ubiorze takiego, a nie innego przybrania głowy bądź wybór takiego stylu czy przykład, który miał początek w zachwycie nad kapeluszami wykonywanymi w szwalni w operze przez kogoś z rodziny. Jedna z dam łaskawie przyznała się do fantazji i kaprysu. Oryginalną teorię, nieco może przekorną lub jak kto chce – przewrotną, inna dama opierała na przekonaniu, że czerń kapeluszowej mgiełki przyciąga słońce, a więc – tak potrzebne we wzmocnionej dawce ciepło…
Tymczasem Irena Rychły-Mrowińska, wdowa po znanym poznańskim artyście Stanisławie Mrowińskim i matka muzyków tworzących Kwartet Jorgi, wykreowała przymioty kobiecych osobowości ze zbioru poetyckiego „Obrazy imion wróżebne” Kazimiery Iłłakowiczówny (tomik z 1926 r., później wznawiany jako „Portrety imion”), które osobiście odczytywała według imion każdej z nas. I tak oto poznałyśmy siebie (niektóre z nas bez wątpienia przywoływały z pamięci te sczytane wcześniej wersy) w natchnionej wizji pamiętanej poznańskiej poetki, w której zdecydowała się ona na rozpoznanie cech ducha, usposobienia i walorów, i słabostek każdej z nas. Słuchałyśmy z uwagą i w powadze. Trwałyśmy też jakiś czas w zamyśleniu. Poetycka podróż w głąb duszy rozbudziła wiele refleksji.
Wtem owionął nas aromat kawy. Sięgałyśmy zaraz po filiżanki z tym boskim trunkiem, popijając go – jak na damy przystało – maleńkimi łyczkami, by delektować się jego tajemną mocą i tą przyjemną goryczą ze słodką nutą.
Wszyscy od nowa doskonale się bawiliśmy, błyskały flesze. W artystycznej kawiarni PoemaCafe ani jej właścicielka, realizatorka programu spotkań Agata Wawrzyniak, ani jej matka Teresa nie szczędziły nam, swoim gościom, bywalczyniom i bywalcom tej uroczej oazy – uśmiechów. Po burzy, która właśnie podczas kapeluszowego sabatu nagle przetoczyła chmury z obfitym deszczem nad Poznaniem, przydając mu dodatkowej metafory z nieujarzmionej żadnymi konwencjami natury, także uradowała nas tęcza na rozjaśnionym niebie. Ujrzeli ją w pełni jednak tylko zdecydowani zaspokoić swoją ciekawość o scenariuszach pogody – wyjściem przed drzwi kawiarni na ulicy Wodnej i koniecznym też marszem na Stary Rynek – tam dzienny kosmos jest lepiej widzialny niż między szczytami kamienic.
Pomyślałam po tej feerii wrażeń, wzmacniających moje upodobania do indywidualizmu także w stroju (a więc do nieliczenia się z apodyktyzmem rynku z bawełnianą szarością, nijakością i modą na bycie istotą w cieniu, w tle, ledwo widoczną, zamazaną, ubraną wbrew własnej naturze i w sposób odległy od własnego poczucia harmonii stroju ze sobą i wybraną estetyką), z sympatią o zwolennikach takiego stylu − kochających damskie kapelusze i zwłaszcza panie nimi przyozdobione… Także − z aprobatą o zwolenniczkach tych romantycznych okryć głowy, które kochają panów nakładających je chętniej niż pospolitą czapkę.
Pod kapeluszem nie musi się zresztą ukrywać częściej niż pod czapką czy beretem próżność. To nakrycie głowy może być za to ciekawym dodatkiem do piękna, tajemniczości i mocy wielu atrybutów kobiecych czy męskich natur, osobowości. Natomiast niepokoi, co o tym myśli tak zwana większość. U jak wielu pokutują przekonania, że indywidualizm w stroju jest zastrzeżony na przykład dla artystów na scenie albo dziwaków? Dlaczego też odmienny strój budzi niechęć, krytykę, obawy, mimo że jest na przykład dobrany do okoliczności − ze smakiem, elegancki czy z fantazją? – zastanawiałam się. Na ile takie reakcje są wpisane w to, co niedawne, zdążające do zrównania wszystkich w szarości?
Mnie zawsze zasmuca tłum bez twarzy z jakimś niby słusznym, uśrednionym odcieniem szarzyzny. Niewątpliwie ceni inność ten, kto ma własny wyraz i zrównoważone poczucie własnej wartości. A kapelusz? To wiele mówiący od dawna element stroju, lecz również od niedawna i jeszcze za rzadki symbol co najmniej niezgody na bycie niewidzialnym. A że okrywając nim głowę przed chmurami, łatwiej i skuteczniej zachować słoneczność ducha, nie muszę przekonywać tych, którzy to wiedzą… Zaś niedowiarkom, pochmurniakom, ponurakom, pesymistom i malkontentom, chowającym kapelusze do pudeł i kartonów albo na strych, dedykuję od razu stare jak świat zaklęcie: A kysz! I rzecz jasna – choćby te, najbardziej znane, mickiewiczowskie strofy: „Precz smutki”. A także – popularną, lecz już z naszej epoki, piosenkę: „Słońce w kapeluszu”. Zresztą… uwielbiany przeze mnie Fred Astaire, beztrosko bawiąc się parasolem, tańczył i śpiewał w „Deszczowej piosence” – właśnie w kapeluszu!
Stefania Pruszyńska
Na fotografii uczestnicy spotkania. Na pierwszym planie (od lewej): Irena Rychły-Mrowińska i Agnieszka Wawrzyniak. Na drugim – Teresa Wawrzyniak i Krzysztof Styszyński. Na wyższych piętrach i na szczycie – damy niemal incognito…