Gdy wolność pióra ma smak wyjątkowej zdobyczy… Marek Kirschke – pierwszy redaktor naczelny Dziennika Wielkopolan „Dzisiaj”, który się ukazał w 1989 r. jako drugi niezależny po „Gazecie Wyborczej”. Tytuł ten pierwotnie samofinansował się z pieniędzy uzyskanych z zakupionych przez sympatyków i członków Klubu Sierpień` 80 akcji oraz własnej sprzedaży. Wydawany przez Wydawnictwo „Wielkopolanin” Spółkę Akcyjną, cieszył się ogromnym i rosnącym zainteresowaniem. To zasługa niewątpliwa Marka Kirschke, który wraz z całym zespołem budował nowe medium.
Gazetę Marek Kirschke opatrzył już w 11. numerze (świątecznym) podtytułem: „Gazeta tych, którzy głosowali na Solidarność”. Stanowiła ona nie tylko novum w Poznaniu, od razu zainteresowała dziennikarzy zachodnich, głównie anglojęzycznych. Przyjeżdżali oni hurmem i deliberowali z Markiem Kirschke nad zawiłościami naszych realiów, redagowaniem gazety niezależnej w okolicznościach „burzenia starego porządku”. Byli przyjmowani przez niego życzliwie, za pośrednictwem tłumacza zapoznawał ich z tym, co ich interesowało, dziwiło, na co bez wyjaśnienia długo musieliby szukać odpowiedzi.
W redakcji odwiedzali Marka Kirschke także bardzo liczni jego znajomi, przyjaciele, działacze czy literaci. Bywali pod redakcyjnym dachem na ul. św. Marcin (dachem, pod którym przez ścianę nasza siedziba sąsiadowała z kinem „Muza”): Egon Naganowski, Bogumił Moenke, ojciec i syn Giertychowie, Maciej Musiał, ojciec Wacław Oszajca, Leonard Bura ze „Solidarności” polskich kombatantów i Rodzin Katyńskich i wielu innych…
Marek Kirschke był otwarty na przełamanie wszystkiego, co wiązało się z czasami cenzury politycznej. Zdobycze czerwcowych wyborów, wygrana „Solidarności” – stawiały wówczas przed dziennikarstwem nowe wyzwania: prawdy i niezależności, do których trzeba było oprócz umiejętności władania piórem – dobrego i ostrego spojrzenia na rzeczywistość pełną skłębionych powiązań polityczno-gospodarczych i odrzucenia psychicznego zniewolenia z czasów pisania pod presją cenzury czy wręcz wyzwolenia się niekiedy z nawyku autocenzury. A właśnie do powstających niezależnych, prywatnych gazet wielu dziennikarzy rwało się z publicystyką wolną od odium mechanizmów socjalistycznej praktyki, a więc z taką, w której nie było kanonu tej wymuszanej, znienawidzonej „politycznej poprawności”. Budowanie nowej rzeczywistości to w tym czasie generalny krzyk prawdy o nią w prasie.
Pracowaliśmy wszyscy z entuzjazmem, nie otrzymując na początku ani grosza. Wigilię pierwszych świąt Bożego Narodzenia w 1989 roku świętowaliśmy ze wzruszenium opłatkiem redakcyjnym i co cieszyło nas wszystkich – w znakomitym gronie gości. Był pośród nas roześmiany i bardzo poruszony ojciec Oszajca.
Zawsze, jak pamiętam, Marek Kirschke energicznie wkraczał nie tylko do redakcji, ale i w rewiry koniecznej reakcji dziennikarskiej, otwarty na wiele spraw, a przede wszystkim na ludzi. Analizował teksty, był wymagający, lecz też nie szczędził pochwał za solidną pracę. Znakomicie wywiązywał się z roli organizatora pracy redakcyjnej.
Prowadziłam wówczas Dział Łączności z Czytelnikami, razem z mężem Tadeuszem, lecz także poza tym pisaliśmy różne artykuły. Jednak ten dział stanowił właśnie punkt bardzo gorących reakcji licznych czytelników, w tym nie mniej gorących, płynących lawiną z instytucji i urzędów. Marek Kirschke popierał styl mojej i Tadeusza pracy, sposób utrzymywania łączności z czytelnikami.
Cieszyła mnie ta więcej niż przychylność dla nowatorskich jak na owe neoczasy metod kontaktu i sposobów reagowania na bardzo obszerną korespondencję do redakcji. Piszący do redakcji szukali wówczas rady na wiele bolączek, zmagania z administracją rządową wtedy jeszcze obsadzoną przez ludzi powiązanych starymi układami partyjnymi. Wielu pisało swoiste donosy na urzędy, urzędników, wskazywało sensacyjne grabieże majątku państwowego w toku zaczynającej się jego prywatyzacji, zabiegało o załatwienie swoich ludzkich spraw, które lekceważono w urzędach.
Redagowałam na początku odrębną rubrykę czytelniczą, w której każdy piszący do redakcji poznawał na łamach gazety potwierdzenie odbioru listu z krótką charakterystyką sprawy. Wielu bało się wówczas podawania swojego imienia i nazwiska i zastrzegało je do wiadomości redakcji. Stare, chore czasy pełne strachu z powodu „spodziewanych” sankcji za mówienie prawdy pokutowały w wielu… Później ta rubryka rozrosła się w całą kolumnę, którą nazwałam Forum Czytelników. Zdecydowanie optował nasz redaktor naczelny za podejmowaniem interwencji dziennikarskich i tym samym redagowaniem – po rozpoznaniu spraw w urzędach i u czytelników (dokumentacja, relacja…) – artykułów interwencyjnych. W przewadze były to materiały o tematyce społecznej, rzadziej obyczajowej.
Absolutnie nie ingerował w dziennikarskie dociekania ani teksty, nie stosował form nacisku – jak to bywało w prasie „zależnej”. Szanował naszą pracę dziennikarską i wolność pióra. Był zainteresowany niektórymi sprawami szczególnie. „Wkraczał” w artykuły, jeśli uznał, że warto by coś rozszerzyć albo dociekał nieraz rezultatów i jeszcze długo po ukazaniu się artykułu pamiętał o bohaterach interwencyjnych tekstów.
Miał wielkie zaufanie do całego zespołu dziennikarzy, redaktorów i uznawał pełne prawo każdego do różnych poglądów. Co nie znaczy, że nie podejmował niejednokrotnie ostrych dyskusji. Zapewne jako zwolennik umiarkowanego, ale niechłodnego dystansu, wyjątkowo zwracał się bezpośrednio po imieniu – tylko do długo znanych mu czy rówieśnych koleżanek i kolegów z roku ze studiów, np. do Elżbiety Lembicz, Janusza Grota.
Do redakcji wbiegał, nieraz pokonując dwa stopnie schodów, a na posiedzenia redakcyjne – często w rozpiętym płaszczu, trzymając nieodłączną aktówkę. Niekiedy dzierżąc jakieś plakaty. Tak samo, spiesząc się nieustannie – wybiegał, nie zdążywszy zapiąć płaszcza…
Na zebraniach redakcyjnych zawsze był, jak pamiętam, bardzo zdecydowanym mówcą. Na dobrą sprawę nie znam dokładnie kuluarów jego rezygnacji i odejścia z redakcji. Powołując do życia zespół „Dzisiaj”, wykazał się wyjątkowym instynktem i dobrym rozpoznaniem zapotrzebowania na niezależną gazetę w Grodzie Przemysława. Był prekursorem nowej formuły dziennikarstwa w tamtych niełatwych czasach – topnienia starego systemu.
Tekst i fot.: Stefania Golenia Pruszyńska