Obaj rodowici poznaniacy – senior postawny i wyraźnie zdesperowany, a młody rachityczny – bezradny ze swoją skrótową nowomową młodzieżową. Krótki więc bywa i w pełni dwumonologowy ów dialog międzypokoleniowy – Stefania Pruszyńska
W szkołach gwara poznańska bywa tematem mobilizującym nastolatków do poszukiwań słownictwa potrzebnego do pisemnych wypracowań, rozprawek czy przygotowania listy z hasłami gwarowymi i objaśnieniami. Współcześni młodzi postrzegają gwarę jako język starszych pokoleń. Niektórzy nawet oceniają, że to mowa upartych w archaicznej poznańskości nielicznych już starych mieszkańców miasta i regionu, lecz też używana w kabaretach, „bo jest teraz śmieszna”. Gdybyż również pomyśleli, że jak każdy język – gwara jest mową świadomości ludzi posługujących się jej słownictwem. A to atrybut zasługujący na szacunek. Nie na pogardę czy cenienie tylko tych cech, które w zderzeniu z językiem współcześnie uznawanym za poprawny niosą nieskończenie wiele podniet do wzbudzania wesołości. Wielu poznaniaków jest dumnych z gwary. Ten język bronił w codzienności polskości przed prusyfikacją podczas zaborów. Tyle że rzadko można ją usłyszeć w pełni i na żywo w 700-tysięcznym i rozległym grodzie. A brzmienia gwary mają także wiele swoistości. Raz po raz można rozpoznać w wypowiedziach i tylko w niektórych okolicznościach pojedyncze słowa i niektóre frazeologizmy.
Gdybyż również pomyśleli, że jak każdy język – gwara jest mową świadomości ludzi posługujących się jej słownictwem. A to atrybut zasługujący na szacunek. Nie na pogardę czy cenienie tylko tych cech, które w zderzeniu z językiem współcześnie uznawanym za poprawny niosą nieskończenie wiele podniet do wzbudzania wesołości – Stefania Pruszyńska
Przyczyn, które zmarginalizowały język gwarowy jest wiele. Edukacja, coraz większy dostęp do kultury i zmieniające się style życia czy nawet sposoby komunikacji korygowały przez lata język mówiony. Gwara, przesiąknięta nierzadko wpływami języka niemieckiego (odbieranego z niechęcią, której źródła trudno nie dostrzec w kontekście historycznym), przeniesiona również w różnych odmianach przez młode pokolenia migrujące z regionu Wielkopolski do Poznania, wtapiała się w gwarę miejską. Z czasem stopniowo zanikała, ustępując używanemu słownictwu i formom wypowiedzi zdążającym do poprawnego ogólnopolskiego języka – ujętego w normatywnych leksykonach i wymaganego w szkołach.
Niezaprzeczalnie gwarzenie jest rzadkością. Nawet ten, kto zetknął się z rodowitymi poznaniakami ze starszych pokoleń, które gwarę znały i w różnym stopniu jej używały na co dzień, najczęściej może się ledwie domyślać, o czym mowa, gdy usłyszy: „lajsnąłem” (zafundowałem, kupiłem), „fajowego” (świetnego), „kejtra” (psa), „rojbrowi” (synowi, dziecku), „świętojanek” (porzeczek), „tej” (to zaczepne: ty), „kanoldy” (cukierki, dropsy mleczne, kiedyś bardzo popularne, na dzisiejszych półkach marketów „pogotowie smakowe dla łasuchów” − blisko kas są nieco inne, podłużne lub prostokątne, produkowane pod zachodnią marką), „Jachu!” (Janku!), „menacha” (duża menażka), „pełno” (pełna), „utonkała się” (zamoczyła się, utopiła się).
Ileż razy obserwowałam sytuacje beznadziejnych prób dialogu ludzi ze starych pokoleń z młodymi. Niemal do przewidzenia zdaje się każdy finał rozmowy, gdy kto już sędziwy, posługujący się wyłącznie gwarą, zada pytanie młokosowi, energicznie domagając się natychmiastowego rozwikłania jakiejś ważnej kwestii, lecz nie zauważy, że pytany ni w ząb nie pojmuje, o czym mówi. Obaj rodowici poznaniacy – senior postawny i wyraźnie zdesperowany, a młody rachityczny – bezradny ze swoją skrótową nowomową młodzieżową. Krótki więc bywa i w pełni dwumonologowy ów dialog międzypokoleniowy. Pomocna wiekowemu poznaniakowi informacja popłynie dopiero z ust starszego przechodnia, uważnego obserwatora tej sceny.
Liderka. Na bogactwo znaczeniowe i oryginalność barw brzmieniowych gwary poznańskiej nie pozostała jednak obojętna ani literatura, ani sztuka z jej twórcami. Gwarofile z kolei wykazują skrzętność w poszukiwaniach i gromadzeniu dokumentów, zapisów czy pamiątek. Doczekało się też słownictwo gwarowe w Poznaniu publikacji książkowych. We współczesności gwara ma nadal potencjał właściwy pokusom inspirującym artystycznie, zwłaszcza stylistycznym, i niedoścignioną pozycję liderki wśród wszelkich pokus najistotniejszych dla satyryków i artystów kabaretowych. Niejeden ślęczy nad nią ze szkiełkiem i okiem i wytęża ucho na jej urokliwości. A że bywają pośród kreatorów gwarzenia obdarowani słuchem absolutnym, nie dziwi, że do miejsc kultywowania go sztuką estradową ściągają tłumy łase na dobry humor i zabawę.
Zamiast relaksu przy kawie. Teksty gwarowe, podane niewyszukanym, lecz czytelnym pismem na kartkach mających wygląd wydobytych z jakichś starych szpargałów i na dodatek niechlujnie, wręcz szpetnie przyklejonych taśmą do ścian kawiarni, dostrzegłam parę lat temu. Skuszona uwodzącym aromatem kawy, zaszłam do tego przybytku, nie licząc na nic ponad uraczenie się tą używką, serwowaną tam z wieloma oryginalnymi dodatkami. Taka chwila wytchnienia, wspierana cichą, łagodną muzyką instrumentalną, może czynić cuda.
A tymczasem, zaskoczona i zaraz skupiona na dokumentowaniu fotografiami sporej liczby porozmieszczanych na ścianach gwarowych znalezisk miałam poczucie dyskomfortu i rozmyślałam z irytacją o tym, jak pokonać żałosny obraz tej prezentacji, świadectwo braku szacunku dla treści kultury. Bo też kto wrażliwie myślący mógłby z taką rażącą niedbałością umieścić te treści na widoku publicznym, psując jednocześnie opinię o kawiarni i jej personelu? Może uznał bylejakość za właściwy komentarz do gwary… – próbowałam znaleźć motywy. Okazało się, że niezbite zasługi w moich przykrych emocjach miał nieznany kelnerce i nie do ustalenia z właścicielką lokalu – aktywista. Zdziwiona wyjaśnieniem, zastanawiałam się, dlaczego była na to zgoda. – To lansjer maratończyk czy ironiczny stylista? A może swoją akcją nawiązał do sposobów na komunikację z mieszkańcami miasta, praktykowanych przez działaczy podziemia z lat stanu wojennego – pisania na murach, rozrzucania ulotek i doklejania ich w różnych miejscach? Tyle że wówczas trzeba było radzić sobie z poczuciem zagrożenia co najmniej wolności – dumałam, naraz przytłoczona myślami i migotem wspomnień, przyprawionych goryczą.
Gwarzące trofea. Pośród nich królowała na kawiarnianej ścianie gwarowa wersja „Lokomotywy” Tuwima, bez oznakowań autora tego finezyjnego przekładu, który jednakże w ostatnim wersie przyznaje się do tej twórczej niecności: „Na samym kuńcu cołkiym dla śmiechu / tyn co to pisoł – sam Wuja Czechu”. Inne natomiast, jak to w gwarze, przytoczyły powiedzenia o cechach poufałego, zawadiackiego dialogu, więc niekoniecznie gustującego w dobrych manierach. Te z kategorii oznajmień przypominały krążący jeszcze tu i ówdzie miażdżący dla bezguścia epitet „elegant z Mosiny” i znaną rymowankę: „W antrejce na ryczce stały pyry w tytce”. Trudno by było odmówić im braku trafności w akcentowaniu charakterystycznego wykrzyknienia: „Wiaruchna!” (albo „wiara” w narracji towarzysko-sprawozdawczej), które poza Poznaniem, w każdym zakątku Polski, miało kiedyś i pewnie ma dotąd sławę identyfikatora – jeśli nie od razu miejsca urodzenia i zamieszkania spontanicznego gościa, to przynajmniej sugerującego wielkopolskość natury i pochodzenia.
Kołaczące się w mojej głowie słowa znane mi od dawna także z mowy moich dziadków, mających za sobą czas zaborów z germanizacją i przymusowym wcielaniem Polaków do pruskiej armii, dni powstania wielkopolskiego, odzyskanie niepodległości, okres przedwojenny, lata okupacji z szykanami w Kraju Warty (Warthegau) i niełatwe dekady powojnia, używających na co dzień, na przemian, i ładnej polszczyzny, i języka niemieckiego, i gwary – tutaj, w kawiarnianym zaciszu, nagle wyrastały na ścianach, skłaniając do gorączkowych poszukiwań w pamięci sytuacji, w których posłyszałam je po raz pierwszy. Teraz prawie niesłyszalne są nawet na poznańskich rynkach: Łazarskim, Jeżyckim, Wielkopolskim, na których zazwyczaj można było spotkać wielu gwarzących, zwłaszcza pośród rolników i drobnych hodowców z okolic Poznania dowożących na stragany świeżą zieleninę, warzywa i owoce prosto z sadów.
A zdawałoby się, że słownictwo gwarowe, zwłaszcza barwne brzmieniowo, mogłoby mieć większe szanse na zadomowienie się przynajmniej w języku mówionym. I choć badania naukowe nie pomijają gwary, a wiedza naukowa językoznawcza stoi otworem, wiele zjawisk w sferze języka i jego przemian w czasie, a szczególnie w dynamicznie zmieniających się skupiskach wielkomiejskich, jest nieuchwytnych. Darmo by pytać, dlaczego i kiedy na przykład namaszczona wyczuwalną swojską przyjaznością „niuda” trafiła do lamusa, a w pełni zatriumfowała: świnia, choć nieraz niewybrednie grzesząca w obelżywości. Trop prowadzący do wpływu brzmienia niemieckiego odpowiednika tego słowa ”Schweine” i jego pochodnych jest wątpliwy, mimo że wydaje się ono fonetycznie pokrewne. Nie dano też żadnych szans egzotyce: „uślumpranych bryli”, kwitując je nudną płaskoziemskością: zabrudzonych okularów… Zabawne „eknąć” wyparło: zobaczyć, a niosące tony kpiarskiej żartobliwości: „lajsnął sobie mantel” wylądowało mdło, czyli nijako: kupił sobie ubranie. Nie darłabym jednak szat nad określenieniami kojarzącymi się jednoznacznie z wulgarnością i prostactwem. Anonimowy popularyzator i edukator gwary takich nie pominął, ocalił ich autentyzm, wybrał nobilitację – daleko mu do kwalifikacji upiornego, nie dziwota więc, że niemodnego już cenzora.
Stefania Pruszyńska
Tekst i fot.: Wszelkie prawa zastrzeżone
Fotografie kartek zapisanych gwarą poznańską i przyklejonych do ścian w kawiarni przedstawiam w publikacji w opracowaniu graficznym, aby oszczędzić P.T. Czytelnikom widoku żałosnej ich prezentacji przez nieznanego aktywistę.
Polecam do lektury
Do historii gwary poznańskiej, jej adaptacji artystycznych i literackich sięgnął swoim piórem Janusz Grot, wieloletni dziennikarz Radia Merkury i redakcyjny kolega z czasów wspólnej pracy w Dzienniku Wielkopolan „Dzisiaj”¹.
W swoich refleksjach nawiązał m.in. do kart kabaretu „Tey” i czytanych przez Mariana Pogasza radiowych felietonów pt. „Blubry Starego Marycha”, które pisał twórca postaci Starego Marycha − Juliusz Kubel, będący także kolegą z naszego zespołu redakcyjnego dziennika „Dzisiaj”. Przypomniał zasłużonego dla gwary poznańskiej Stanisława Strugarka, najbardziej znanego z tekstów „Teyowych”, specjalizującego się ponadto w popularyzacji kapel wielkopolskich, i wskazał też innych nobilitujących gwarę poznańską na krużgankach kultury.
Felietony te zostały opublikowane w Gazecie Autorskiej IMPRESJee.pl w 2015 roku jako 4-częściowy cykl: „Gwara poznańska. Nie wstyd i nie poruta być poznaniakiem” (1), „Gwara poznańska. Co to są glubki?” (2), „Gwara poznańska. Stara rdzenna a przybysze, snobi i twórczość” (3), „Gwara poznańska. Klasyka, czyli Strugarek. Kabaret i literatura”(4). Zapraszam do poznania tych treści.
Stefania Pruszyńska
__________________________________________________________________________
Przypisy
¹ Dziennik Wielkopolan „Dzisiaj” był pierwszym po „Gazecie Wyborczej” tytułem niezależnej prasy w Poznaniu, wydawanym od 1989 do 1991 roku przez Wydawnictwo „Wielkopolanin” SA.
Gwara poznańska. Nie wstyd i nie poruta być poznaniakiem – Janusz Grot
Gwara poznańska. Co to są glubki? − Janusz Grot
Gwara poznańska. Stara rdzenna a przybysze, snobi i twórczość − Janusz Grot
Gwara poznańska. Klasyka, czyli Strugarek. Kabaret i literatura – Janusz Grot