Chuligana z każdej części przedwojennego Poznania nazywano „zynder”, ale określenie „juchta” zarezerwowane było tylko dla łobuzów z Chwaliszewa. Starzy rdzenni poznaniacy, urodzeni jeszcze w XIX stuleciu, mogli kiedyś po sposobie mówienia wskazać dzielnicę miasta, w której ktoś się wychował i mieszkał. Wprawne ucho rozpoznawało drobne niuanse i wyczulone było na różnice w wymowie czy słownictwie, jakim posługiwano się w konkretnym „fyrtlu” (okolicy).
Przeważająca większość mieszkańców Poznania w okresie międzywojennym mówiła gwarą; była ona dla pokolenia naszych dziadków naturalnym i codziennym sposobem porozumiewania i stanowiła element otoczenia powszechny, oczywisty, stały i niezmienny również dla tych nielicznych, którzy posługiwali się poprawną polszczyzną ogólną.
Gwara i przybysze. Dla osiedleńców z innych stron kraju był to spory problem − żeby dogadać się na ulicy czy w tramwaju albo zrobić zakupy, trzeba było gwarę przynajmniej rozumieć. Przybysze uczyli się mówienia „po naszemu” z konieczności, z autentycznej życiowej potrzeby, bo to był warunek normalnego funkcjonowania. Również sposób na przyśpieszenie procesu adaptowania się w nowym otoczeniu, nawiązywania znajomości i przyjaźni, społecznej akceptacji.
Z opowiadań rodziców pamiętam anegdoty o nauczycielach, przybyłych z Galicji i Kongresówki. Nawet ci, którym bardzo zależało na poprawnym mówieniu (bo powinni świecić przykładem), w naturalny sposób wchłaniali miejscowe obyczaje językowe. Często wbrew swojej woli i chęci przejmowali charakterystyczne wyrazy, zwroty i powiedzonka. Kiedy po pewnym czasie odwiedzali swoje rodzinne strony okazywało się, że mają już silne poznańskie naleciałości… Nie dość, że na biedronkę zdarzało im się powiedzieć „petronelka”, to jeszcze do „kin topu”, czyli do kina jechali „bimbą”, a nie tramwajem.
Mało kto wtedy „prócz językoznawców” myślał o tym, żeby gwarę poznańską traktować w sposób szczególny jako specjalną wartość, godną pielęgnowania, utrwalania, popularyzacji. Było wręcz odwrotnie, bo przecież po okresie zaborów mieliśmy się jednoczyć i upodabniać do siebie, także pod względem językowym. Ważne znaczenie miała w tej kwestii presja szkoły (o poradnikach wytykających błędy językowe poznaniaków wspominałem wcześniej).
Gwara i snobi. Powszechne nauczanie w ogólnonarodowej polszczyźnie sprawiało, że gwara stawała się gorszym sposobem mówienia. Ten naturalny proces miał też silne wsparcie w swoistym snobizmie i pretensjonalności.Tak jak dziś młodzież popisuje się gwarowymi wyrażeniami, powodowana modą lub „dla zgrywy”, wśród młodych ludzi w okresie międzywojennym zdarzała się odwrotna skłonność: do posługiwania się językiem przesadnie poprawnym, a przez to rażącym swoją sztucznością, głównie napuszonym słownictwem i wystudiowaną modulacją głosu. Mówiła w taki wyszukany sposób część gimnazjalistów i studentów, może dla upodobnienia się do ulubionych bohaterów filmowych i literackich. A może raczej był to objaw innego zjawiska, widocznego w niezbyt licznym kręgu napływowej inteligencji, wyższych urzędników, naukowców przekonania o tym, że staranne wysławianie się w każdych bez wyjątku okolicznościach świadczy o wykształceniu, o wysokim statusie społecznym albo przynajmniej o aspiracjach w tym kierunku… Trochę ironicznie mówiło się o takich ludziach „lepsza wiara”..
Gwara i twórczość. Brak jakiegoś szczególnego szacunku dla gwary i przekonania o jej wartości przejawiał się także w stosunkowo rzadkim i oszczędnym używaniu potocznego języka jako artystycznego tworzywa. Owszem, gwara w naturalny sposób przenikała do publikacji prasowych, a w literaturze stosowana była dla podkreślenia elementów lokalnego tła czy kolorytu (np. charakterystyki postaci). Znamienne jednak, że w całym międzywojniu nie udało się poznańskim twórcom wykreować i na szeroką skalę spopularyzować swojskiego ludowego bohatera poznaniaka. Warto nadmienić o kilku takich próbach, podejmowanych w radiu, bo rzadko się o nich wspomina.
Rozgłośnia poznańska sięgnęła do gwary, przygotowując w r. 1934 specjalny godzinny program regionalny na antenę ogólnopolską. Była to składanka różnych form, od słuchowisk po odczyty, mająca zaprezentować to, co dla Wielkopolski znaczące i ważne. Część programu nazwano „Poznańską sobotą” i według dzisiejszej terminologii zaliczylibyśmy ją do audycji satyrycznych (ówczesna nazwa „audycja wesoła”).
Z nielicznych zachowanych przekazów na jej temat wiadomo tylko, że literacki materiał zaczerpnięty został z noweli Mariana Turwida, autorem radiowej adaptacji był Stanisław Roy, rzecz działa się na Chwaliszewie, a językowe tworzywo stanowiła miejska gwara. Kreowana przez S. Roya rola typowego poznańskiego mieszczucha Kosmali była jednocześnie okazją do zaproponowania specyficznej postaci mędrka-filozofa.
Trudno uznać tę próbę za udaną, skoro w następnych wydaniach programów regionalnych na antenie ogólnopolskiej, satyryczne audycje pojawiały się rzadko. Akurat w tej dziedzinie konkurencja innych ośrodków radiowych była bardzo silna. Z rodzinnych przekazów wiem, że w Poznaniu ogromną popularnością cieszyła się wtedy lwowska „Wesoła fala”, zaś najbardziej śmieszyło w niej egzotyczne brzmienie kresowej mowy.
Gwara i Strugarek. Na lokalnej antenie pojawiały się w następnych latach kolejne satyryczne audycje, najpierw „Wielkopolska w przekroju”, potem „Uśmiech Poznania” i „Wesoła trójka poznańska”. Z założenia miały zawierać elementy gwary i miejskiego folkloru, ale z czasem było ich coraz mniej. Wymieniam te programy przede wszystkim dlatego, że wśród ich realizatorów pojawiło się wówczas po raz pierwszy nazwisko Stanisława Strugarka. Zadebiutował w charakterystycznej radiowej roli „pona Kaczmarka”, był ponadto współtwórcą rozrywkowego cyklu „Trójka poznańska”, autorem słuchowisk dla dzieci i młodzieży… Za jego sprawą gwara stała się później, w latach po II wojnie, ważnym składnikiem twórczości radiowej i estradowej.
Wojna i hitlerowska okupacja to był koniec pewnej epoki w dziejach miasta. Udział w kampanii wrześniowej, a potem egzekucje i wysyłka do obozów koncentracyjnych, wysiedlenia, tułaczka − wszystko to zdziesiątkowało jego mieszkańców. Szczególnie zaciekłej eksterminacji i szykanom poddawana była inteligencja, a więc nauczyciele, księża, urzędnicy. Napływ Niemców, włączenie Wielkopolski do Rzeszy i związana z tym presja germanizacji sprawiła, że Poznaniacy znowu stali się dwujęzyczni. Jednak w porównaniu z okresem zaborów, kiedy urzędowy niemiecki był językiem wrogo nastawionych sąsiadów, sytuacja zmieniła się diametralnie. Pod okupacją stał się językiem wrogów. Posługiwanie się nim było w wielu okolicznościach niezbędne, chociaż wśród swoich mówiło się gwarą, do której przeniknęły dalsze zasoby germanizmów…
Oswobodzenie Poznania i zakończenie wojny przyniosło nowe realia polityczne, a wraz z nimi przemiany gospodarcze i społeczne. Ale najpierw były powroty z wojennej tułaczki, uruchamianie i przywracanie do życia kolejnych składników miejskiego organizmu, w tym radia (które w 3 miesiącach poprzedzających odbudowanie nadajnika emitowało program przez uliczne megafony).
Znakiem nowych czasów dla poznańskiej gwary i jej artystycznego wykorzystania na potrzeby twórczości radiowej, a także estradowej, było nadanie 15 maja 1945 r. pierwszego regionalnego dialogu obywateli Kaczmarka i Skrzypczaka. Audycja ta zapoczątkowała bardzo popularny w kilku następnych latach cykl programów, w których w roli Kaczmarka występował Stanisław Strugarek, a w postać Skrzypczaka wcielił się Alfred Sikorski.
Janusz Grot
Wszelkie prawa zastrzeżone
Na fot.: BajkoUfoLudek, czyli Pyrek z festiwalu PYRKON.
Fot.: Stefania Pruszyńska
Wszelkie prawa zastrzeżone