Uśmiech z bliska i w niesprzyjających okolicznościach… Cóż… tu akurat wystarczyło zaskoczyć okrzykiem: Uśmiech do artystki! Tłum się rozstąpił. Od razu! Tym sposobem ani moje intencje, ani moje samopoczucie nie ucierpiały na dodatkowym wyczekiwaniu na dogodną chwilę. A krążki CD czy DVD z nagraniami kabaretowych hasańców Cezarego Pazury, które przyciągnęły licznych jego sympatyków tuż po występie − atrakcji wydarzenia z zasadniczą częścią o cechach innej planety, mogły odrobinę poczekać na autorskie dedykacje składane długopisem. Chyba też nieco zmęczonym jedyną słuszną treścią autografu po tylu już przekazanych uszczęśliwionym nabywcom nagrań.
Zanim dostąpiłam tej urokliwości sytuacyjnej, chcąc nie chcąc, lecz zaproszona i ciekawa szczegółów enigmatycznego przedsięwzięcia, poznawałam walory i praktyczne talenty nowej generacji ekogarnków. A te zapewne w ocenie organizatorów mogły już mieć nie lada perspektywy, jeśli policzyć wszystkich przybyłych, którzy jak ja dzień wcześniej byli zanęcani zaproszeniami na owiany tajemnicą pokaz, wręczanymi w markecie przez nienagannie ubraną i kulturalną młodą przedstawicielkę nieznanej agencji. − Tylko wybranym − podkreślała, grzecznie odmawiając obdarowania nimi części zainteresowanych, podchodzących do niej i dopytujących o szczegóły. A mogłoby być komu obojętne zaproszenie jako wybrańca? W dodatku uprzywilejowanego wolnym wstępem na niecodzienny pokaz z główną niespodzianką dla sympatyków kabaretu: Cezarym Pazurą!?
Scenariusz wydarzenia rozwijał swoje skrzydła w niedużych salach. Co rusz na stole pokazowym przybywało nowych okazów nowoczesnej myśli designerskiej − kształtnych, z dostosowanymi do rąk wygodnymi (ergonomicznymi) uchwytami garnków, patelni, rondelków… Demonstracje przygotowywania potraw bez użycia tłuszczów odbywały się dla zaproszonych do każdej z sal kilkunastu osób.
Mistrzom pokazu ekorondli, niemal żonglującym wydobywanymi z nich jadalnymi czarami do degustacji, jednak jakoś nie było spieszno do finału tych sztuk. Nieustannie wystawiając na próbę kruszejącą już cierpliwość uczestników-widzów, oczekujących przede wszystkim występu C. Pazury, brnęli w kolejne instrukcje i kulinarne rytuały… A okazało się, że cierpliwości i przytomności wymagały jeszcze niespodziewane rozmowy przy stolikach, podczas których bardzo szybko proponowano i podsuwano umowy do podpisania. Tymczasem nabycie szybkowarnych ekokociołków nie dość, że niekoniecznie potrzebnych w dobrze wyposażonym gospodarstwie domowym, to tutaj sprzedawanych po bardzo wysokiej cenie. Czyli jednoznacznie tak kosztownych, że od niechybnej ruiny budżetu egzystencjalnego uwolnić mogła jedynie umiejętność prostego rozwiązywania dylematów − twarda odmowa zakupu lub z braku zainteresowania zakupem − nieprzystępowanie do rozmowy i szybkie, śmiałe i zdecydowane wyjście z sali. Bo przecież − nie natychmiastowa umowa o zakup na wieloletni kredyt.
Analiza sytuacyjna. Zaproszenie zaskakiwało w tegoroczne lato 2013, ostatnio chmurne. Już po samym sposobie prowadzenia akcji w markecie można było ocenić, że zapowiada wydarzenie o dużej skali. A w sezonie letnim, gdy sektor kultury nie otwiera podwoi swoich placówek, niewątpliwie było urozmaiceniem. Tyle że dopiero na miejscu, gdy podniesiono kurtynę nad ingrediencjami programu, stało się jasne, jakimi mocami je naszpikowano − dla wielu z nieodkrytej dotąd planety. Nie ulegało wątpliwości, że pokaz, nazywany warsztatami kulinarnymi, przygotowano z perfekcją. W licznych szczegółach aż biło w oczy owocowanie wiedzy psychologicznej potrzebnej udanej specjalnej akcji marketingowej z odpowiednio przygotowanym zapleczem finansowym (kredytowym).
Z punktu widzenia zaproszonych to niekoniecznie korzystne okoliczności. W zaproszeniu na występ Cezarego Pazury: „Nagrodzie − bilecie wstępu” (dla osoby powyżej 30. roku życia) podano jedynie ogólnikowo, że firma umożliwia podczas warsztatów kulinarnych zakup prezentowanych produktów. Czego? Potraw czy garnków? − odpowiedź na te pytania tkwiła jedynie w domyśle, że będą to raczej garnki. Jakieś… Zaś przedstawicielka agencji wydająca mnie i innym „wybrańcom” zaproszenia w markecie nie była skłonna udzielić bardziej szczegółowych informacji, ledwo co reagowała na wzmiankę o garnkach, ograniczając rozmowę do zapewnienia: „warto się przekonać”, i zamykając ostatecznie dialog czarującym uśmiechem.
Natomiast brak informacji w zaproszeniach o głównych obiektach pokazu (choćby określonych hasłami: ekogarnki) − to pierwszy poważny ich mankament. Uniemożliwiał wcześniejsze rozpoznanie rynkowe (cecha działania monopolistycznego). Zastanawiał pewnie niejednego, lecz raczej nie miał wpływu na przyjście takiego tłumu. A obserwacja ludzi, pośród których była spora liczba osób starszych, najpewniej mających raczej skromne lub bardzo skromne środki, pogłębiała obraz i nasuwała wiele pytań w kontekście zawieranych przez nich umów.
Myśląc zaś projekcyjnie i podążając za zamysłami organizatorów wydarzenia, nie dziwiło mnie, że finał pertraktacji zakupowych uznali za najwłaściwszy moment na programowy kabaret − w roli optymalnie dobranego bufora emocjonalnego.
Wreszcie na estradzie wyrósł Cezary Pazura. Gromkie salwy śmiechu zbierały różne jego opowiastki o odprawie celnej na lotnisku w USA. W jednej z nich, fragmencie proceduralnego wywiadu, wymieniane przez celnika z długiej listy: marihuana, haszysz, heroina… aktor jako notoryczny salonowiec kwitował z klasą: Coffee please! Kolejna scenka − sceniczny majstersztyk z badaniem prawości pasażera poza jego centrum myślenia − przez uzbrojonego w długie gumowe rękawice celnika. Ujmująco i komicznie odegrana zamaszystą gestykulacją, mimiką i komentarzem… Czystej wody największy straszak dla uprawiających zakazaną turystykę eksportową. Nie zabrakło też ryzykownej zabawy z powiedzeniami, jak przytaczane aluzyjnie czy intonacją z pogranicza pierwotnego naturalizmu, komunikujące np. o tym, jak głęboką miłością panowie darzą panie. Taką narracją i paroma podobnymi aktor najwyraźniej zbłądził.
Gospodarze imprezy zdobyli się tymczasem na namiastkę biesiadnej staropolskiej gościnności. Podczas przerwy w występie kabaretowym − zorganizowanym w dużej sali widowiskowej, którą wynajęli wraz z mniejszymi przyległymi do niej salami od Międzynarodowych Targów Poznańskich − zaserwowali chętnym skromny poczęstunek na ciepło, pieczywo i herbatę. Zasilenie jakimikolwiek kaloriami sprawiało ulgę. Łatwiej było pokonać stres czy zmagać się z negatywnymi myślami i zmęczeniem. W mojej pamięci drżały zaś jeszcze żywiej ostatnio słuchane, znakomite wykonania ulubionej kompozycji autorstwa Modesta Musorgskiego, w której mistrzowską partyturą zobrazował zlot i tańce czarownic na Łysej Górze.
I wtem radosne oklaski powitały Cezarego Pazurę, który po odetchnięciu w kuluarach ponownie pojawił się z promiennym uśmiechem przed zapełnioną do ostatniego miejsca widownią. Od nowa i dryfował, i unosił się na wodach satyry z kolejnymi odcieniami ironii i komizmu, pochwyconymi z potocznych przekazów i utartych schematów językowych − raz tej niskiej, raz wyższej kultury myślowo-obyczajowej… Kabaretowymi deserami − scenkami ze znakomitym aktorstwem zdawał się odgadywać zarówno łaknienie podniebień wprawnych w odbiorze sztuki satyrycznej (krytyków), jak i tych mniej wprawnych czy jednakowo łasych na wyszukane i niewyszukane podniety do śmiechu. A były to na tym wydarzeniu jedyne potrawy przygotowane autorsko przez artystę. Bez gotowania w owych cud garnkach!
Stefania Pruszyńska
Fot.: Stefania Pruszyńska
Na fot.: Cezary Pazura 24.08. 2013 r. w otoczeniu uczestników wydarzenia po zakończeniu występu w sali widowiskowej na MTP w Poznaniu.