Z Krystyną Prońko rozmawia Dominik Górny.
Dominik Górny: Album płytowy stworzony z piosenek ukazujących Pani niezwykłe umiejętności wokalne jest zatytułowany „Poranne łzy i inne tęsknoty”. Jakie są artystyczne tęsknoty Krystyny Prońko?
Krystyna Prońko: Tego nie można jednoznacznie określić. To, czego jestem pewna, to tego, że moje tęsknoty nie mają na pewno nic wspólnego z dawnymi czasami, tzw. artystyczną przeszłością. A tak właściwie to jest to tylko piosenka. Osobiście staram się realizować mniejsze i większe marzenia, plany. Całe szczęście, że na razie mi się to udaje.
A jednak prezentuje Pani utwór „Jesteś lekiem na całe zło”. Wynika z niego, że potrzebuje Pani jakiegoś „twórczego antidotum” na codzienność…
– Piosenki, które wykonuję są pisane przez różnych twórców. Moja rola polega na interpretacji ich treści. Zawartość słowna jest pomysłem autora. Chwała mu jednak za to, że właśnie tak napisał, bo to jest przynajmniej dla mojej publiczności szczególna piosenka. Jeśli odnieść by to pytanie do mojego życia, to nie posiadam takiego leku na całe zło. Jego zwyczajnie nie mam i myślę, że nawet nie może istnieć w życiu każdego z nas.
Dzieli się Pani spostrzeżeniami dotyczącymi śpiewania z młodymi adeptami tej sztuki. Z czym sama musiała się Pani zmierzyć, chcąc być osobą sceniczną?
– Żeby się znaleźć w miejscu, o którym Pan wspomniał, czyli na estradzie, trzeba spełnić kilka warunków, bez których nie widzę możliwości profesjonalnego śpiewania. Jak widać je spełniłam. Pierwszym warunkiem jest muzykalność i talent. Drugim kryterium jest posiadanie odpowiedniego aparatu, instrumentu, którym się człowiek posługuje. W moim przypadku jest to głos. Dopiero potem jest cała reszta, czyli wizualna oprawa. W tym, co mówię nie ma żadnej teorii. Trzeba mieć umiejętności, możliwości i wiedzę, jak wykorzystać swój dar. Wtedy ma się szansę na to, by się udało. Ale w większości procent los wcale nie musi być pomyślny.
Które z muzycznych wydarzeń najbardziej przysłużyły się wykreowaniu Pani twórczego wizerunku?
– W moim przypadku były to z całą pewnością pierwsze opolskie festiwale. Wtedy nastąpiła kreacja mojej osobowości. Stało się tak, bo byłam laureatką głównych nagród. Dzięki temu w zaskakująco szybkim tempie cała Polska dowiedziała się, że nie tylko istnieje ktoś taki jak ja, ale śpiewa określone, rozpoznawalne piosenki. W życiu artystycznym jest tak, że wcześniejsze dokonania później procentują, pod warunkiem, że są rzeczywiście dobre. Jednak nie można tego w pełni porównać do czasów obecnych. Chociażby dlatego, że zasięg promocyjny festiwalu w Opolu był niewyobrażalnie większy od tego, który jest w tej chwili. Najważniejsze jest jednak to, że ten festiwal istnieje w mediach. Jest ciągły nabór debiutów i zapraszanych gości. Z drugiej strony właśnie ta mnogość różnych artystycznych propozycji powoduje, że talenty nie są często dostrzegane.
Dziś jest Pani postrzegana jako mistrzyni w prowadzeniu głosu, jego intonacji. Czy wcześniej ktoś był dla Pani takim mistrzem? Jakim artystycznym wskazówkom zaufała Pani?
– Do dziś tak jest, że słucham dosłownie wszystkiego, co mi wpadnie w ręce. Owszem, niektórych lubiłam szczególnie, tyle tylko, że oni do końca nie byli rozpoznani. Nie było takiej jak teraz możliwości dotarcia do ciekawych nagrań. Większość rzeczy sama rozpracowywałam. Zdobywałam nagrania dosłownie po kawałku z różnych źródeł. Skutek tego był taki, że artyści szukali różnych źródeł inspiracji sami, a jednocześnie dzielili się nimi, co sprzyjało współpracy. Z perspektywy jakościowej przynosiło to bardzo dobre efekty. Nie było żadnych kopii, mniej lub bardziej udolnego naśladownictwa. Najważniejsze to być sobą. Kiedyś każdy był sobą lepszym lub gorszym, ale zawsze sobą. A to przynosi w byciu artystą najlepsze efekty. Teraz niestety tego nie ma. Moim zdaniem, to żeby na początku kogoś kopiować jest błędem, ale na to, że tak jest, nie mam niestety żadnego wpływu. Jako piosenkarka nie mogę niczego udawać, bo wtedy jest mała szansa, że coś dobrze i przekonująco zaśpiewam. Obserwując różnych wykonawców, nie ma jednak recepty na to, jak rozpoznać prawdziwego artystę.
„Psalm stojących w kolejce” można uznać za hymn społeczeństwa dawnej Polski. Jaki „psalm wartości” chce Pani przekazać słuchaczom?
– Teksty moich piosenek są różne. Każda ma swój inny nastrój i przesłanie. Chcę zwrócić uwagę na to, że mam w swoim repertuarze wiele piosenek, które nie mają za treść miłości, np. „Wielka zima”, „Jutro zaczyna się tu sezon”, jeszcze inne traktują o samotności. Z tej tematycznej różnorodności wynika, że nie mają jednej myśli przewodniej, jakiegoś „superprzesłania”. I tak należy je odbierać. Te moje przesłania, jeśli tak na to patrzeć, są różne nie tylko w zależności od piosenki, ale dnia, w którym je śpiewam. Dużo też zależy od odbioru publiczności, która jest bardzo wrażliwa.
Jeszcze większy rodzaj wrażliwości prezentuje Pani jako zawodowa artystka. Krystyna Prońko jest bardziej romantyczna, czy realna i praktyczna?
– Jestem zarówno romantyczna, jak i praktyczna. To zależy od pory dnia i sytuacji. Nie można powiedzieć, że jestem tylko sentymentalna albo jedynie realna. Człowiek, a tym bardziej kobieta jest stworzona do zmienności.
Ale chyba ma Pani jakiś ulubioną dziedzinę sztuki do której Pani powraca właśnie przez artystyczny sentyment…
– Nie mam ulubionego wiersza ani piosenki, wielu innych ulubionych rzeczy. Co do filmu, to bym się spierała i zastanawiała. Bardzo często wracam do „Casablanki”. W jakimś momencie zaczęłam ten film oglądać. Ilekroć zdarzy mi się natrafić na niego w jakimś kanale telewizyjnym, to zawsze oglądam od tego właśnie miejsca na nowo i do końca. Wzruszam się przy nim. Pozostałych filmów nawet nie pamiętam. Może jeszcze powracam do niektórych utworów muzyki poważnej, ale nie pamiętam ich tytułów.
Do dźwięku jakiego instrumentu porównałaby Pani swój charakter?
– Myślę, że do orkiestry…
Z czego chciałaby być Pani zapamiętana?
– Niech ludzie pamiętają moje piosenki. Mnie nie muszą.
Publikacja arch. z Gazety Autorskiej „IMPRESJee” www.impresjeee.blox.pl, 12 sierpnia 2008 r.