[…] Być zawsze prawdziwą, prawdziwym, być sobą, będąc wrażliwą istotą, a bywa − skazaną niekiedy jak inni podobni na przedziwnie odwrażliwionych ludzi, chorych tym samym. Oni mnie bolą, stanowią kamienie na drodze. Zresztą są nimi dla każdego wrażliwego, pełnego miłości do życia, ludzi, Boga i natury wędrowca, który równocześnie dotyka i ziemi, i nieba. Wiedzącego, że znajduje się na granicy dwóch światów i że na tym ziemskim łaknie się tyle dobra, miłości i tak wielu innych wartości. Tymczasem tacy nieludzcy są dla wrażliwych − wrogimi kamieniami, w środku pełnymi sztyletów i popiołów, kaleczącymi wielu. Są kamieniami bez rozwiniętej ludzkiej duszy. Bez tej duszy płonącej. A ona tak żywa jest przecież, choć przygasa, gdy jest tłumiona, raniona. Ożywia się jednak natychmiast po zabliźnieniu ran, gdy to jest możliwe, i jest zdolna płonąć od nowa silnym płomieniem − do ludzi i Boga, do natury. Do wszystkiego, co nosi nawet tylko ślad tego, co jest stwórcze i twórcze.
Słowa mówią człowieka. I mówią o nim czyny idące za zamiarami, intencjami.
Ci nieludzcy to: tyrani, złoczyńcy, oszuści, manipulatorzy, bufoni, psychopaci, wulgarni, złośliwcy, okrutnicy, egoiści, samsony, krzywoprzysięzcy, pieniacze, niewdzięcznicy, aroganci, pełni pychy, gracze ludźmi, z postawą władców świata. To oni przynoszą w miejsce łanów życia − siew chwastów, zgubnie plonujących − niszczących to, co dobre, urodzajne, życiolubne i życiodajne. Ziarna upadku rzucają między ziarna twórcze i rozwijające, pozostawiające moc inspiracji − uszlachetnione ludzkim duchem i umysłem, talentem. Ziarna rozwoju kultury marnieją z wolna w takim otoczeniu − pasożytniczym.
Profesor Tadeusz Kotarbiński wykazał wymowną żartobliwość, pozującą na krytyczną przewrotność i przekorę, pytając: „Kto to jest inteligent?” i odpowiadając: „Pasożytem, który wytwarza kulturę”. Ta myśl zresztą nacieszyła siłaczy w kulturze. Natomiast „pragmatykom”, nie grzeszącym zbytnio umiejętnościami identyfikacji ironii czy aluzji, daltonistom zatem, odczytującym ją wprost jako skończoną i jedynie słuszną rację − przysparza po dziś dzień argumentów na uznawanie tej ważnej dziedziny jako wyłącznie obniżającej zasoby oceanu wszechpotężnej gospodarki.
A ile też przykładów było już użycia w złej intencji wytworów intelektualnych, literackich czy postępu technicznego. Wbrew naturze tych wytworów czy zamiaru ich twórców − odległych od tego, do czego je ugięto. Nie sposób bez zdumienia czy nawet wstrętu na to szeroko otwartymi oczami patrzeć.
Władza dana człowiekowi przez ludzi, by rządził, gdy on wciela się w nadczłowieka, niesie klęskę. Autokratyczne rządzenie roztacza też pejzaż nędzy, który przeraża. Tyle bezwzględni władcy czynią sobą krzywd. Sobie samym także. Niezdolni chyba nawet do miłości do siebie samych. Na takich są jednak wyroki prawa i te − w duszach czy sercach. Przykładów na tacy historii aż nadto.
Co jest ważne? Wrażliwość. To ona jest siłą, a nie słabością! To wrażliwość przemawia również w systemie społecznym i stanowionym prawem, i rozwojem struktur, i wreszcie rozwojem dialogu obywatel-władza − w demokracji. Wrażliwość sprawia, że pomnaża się dobro wszelakie, które jest siłą sprawczą pozytywów. To ona wytycza drogi do tego, co kumuluje potencjał rozwoju i wyraża się w radości, uśmiechu do życia, do ludzi, natury.
Z wrażliwością przyjaźnią się optymizm i odwaga. Także wnikliwość − ta jest bowiem ciekawa, ciekawska, analityczna i konstruktywna zarazem. W sztuce głosi tak wiele − literaturą, w tym poezją, obrazem, kompozycją muzyczną, scenariuszem, filmem, teatrem, kabaretem. Wrażliwość jest niepojętym darem. Ubogaca ją doświadczenie. A to wrażliwość zachowuje i pielęgnuje w nas duszę dziecka, co nie ma nic wspólnego z infantylizmem.
Z politycznym zwierzęciem nie mam wiele wspólnego, w tych żywiołach tyle przykrej małości się wyiskrza i wyradza. Jednak przenikam te światy. Refleksją, analizą dotykam. Wzdragam się w końcu lub dla odmiany – jestem skora wierzyć w dobrą wolę, odsłonę nad prawdą, słuszną taktykę czy kierunek.
Wierzę w siłę kultury myślenia i słowa, postawy, potencję ducha wielu, nie tylko tych uznanych za postacie wyjątkowe. Tę kulturę czy taką kulturę i jej siłę uznaję za sprzymierzeńca w dialogu i postępie. W tym dialogu trzeba jednak wiele empatii − niejednostronnej.
A trzeba wierzyć, Przyjacielu mój, także w wartość uczuć, w miłość − tę, do której się wznosimy czy do której można się wznieść. Trzeba nam okazywania takiej miłości w takim samym stopniu, jak ją okazywać. Trzeba nam jej jako chleba z ziaren żywych, rozżarzonych miłością idącą i od Boga, i od ludzi, i z naszych serc − jako jej źródeł i odpowiedzi.
Nie ma takich ziaren żaru gdzie indziej, nie ma ich w tych zatrutych studniach świadomości, które wchłonęły jady zła, nie zrodzi ich skarbiec skąpców.
Dobro i dobroć uzdrawia, łagodzi rysy twarzy. Miłość upiększa wizerunek, w przeciwieństwie do złości i zła, które rzeźbią karykaturę.
Odczuwanie świata, człowieka, jakże ważne, nie może być głuche na świat i człowieka.
Miłość to także odwaga w świecie, w którym dominuje system pragmatyzmu, bez sentymentów, zorganizowany w oparciu o postęp w budowaniu coraz to lepszych warunków egzystencji. Lepsze warunki jednak nadal są nie dla wszystkich na świecie osiągalne, globalizacja zaś i jej przejawy niekoniecznie są przyjazne indywidualizmowi człowieka. W tym gąszczu zjawisk postępu technicznego i w wielu dziedzinach, który rozwarstwia społeczeństwa na grupy zawodowe, specjalistów − zanika ten szczególny dialog międzyludzki, zainteresowanie głębią ducha ludzkiego i jego człowieczeństwem. Tutaj są te pola otwarte dla artystów, ludzi idących z misjami ożywiającymi emocjonalność ukierunkowaną na uwagę na człowieka i jego tęsknoty, pragnienia, głód wyższych doznań − ponad to, co tylko egzystencjalne. Obliczone w normach.
Wprawdzie osiągnięcia ludzkiego umysłu i cywilizacyjne zdobycze służą rozwojowi warunków egzystencji społeczeństw, budząc podziw wielu, jednak stanowiąc jako zadanie czy praca jedyną treść życia ludzi tak w nie zaangażowanych, iż nie mają oni właściwie czasu czy sił na życie w głębi samych siebie, jawią się także jako niemałe wyzwanie dla kondycji człowieczeństwa i człowieka.
A człowiek odczuwa instynktownie swoje powołanie do odsłaniania światła. To światło też jak dobry pielgrzym roznosi wokół i sprawić może, że zapłodni nim wiele umysłów i ducha wielu. Czy każdy człowiek odczuwa takie powołanie lub jemu chce służyć?
Emocje, ot co. Gdzieś w nas tkwią jedne, inne niespodziewanie zaskakują swoim wyrazem, siłą. Wszystkie są zaraźliwe. Entuzjasta rozpala entuzjazm, miłujący wznieca miłowanie, pesymista − przytłacza złowróżbnymi interpretacjami, a wesołek − wyzwala śmiech. Wiedza o emocjach tyle razy prześwitywała z gromkich, zuchwałych przemówień, które skutkowały ślepym poddaństwem tysięcy zniewolonych stających się z wolna pionkami w groźnych czy zbrodniczych systemach.
Jednak jak się okazywało niejednokrotnie, to właśnie światło idące z tajemnej głębi człowieka potrafiło takie systemy pokonać. Miało nie tylko moc wiary i nadziei czy woli dobra jako zwycięzcy nad złem. To światło niewyczerpane. Jego potęga jest nieujarzmiona i stanowiona z woli wyższej niż ludzka. Człowiek ma powołanie do użycia tego światła w imię dobra. I takie powołanie odczuwa jako misję w sytuacji zagrożeń złem.
A spójrz też w historię, dorobek kultury. Kto go tworzył z miłości, z łaknienia miłości czy też cierpienia. Nierzadko narażając się na niezrozumienie, odrzucenie, zapomnienie. Niekiedy – na los szaleńców, biedaków, wygnańców, samotników. Tymczasem to oni, znając potęgę i moc uczuć i myśli, odkrywają w swojej twórczości tak wiele, przemierzają bezkresy marzeń, kreślą wizje i zaznają choćby po swej ziemskiej śmierci zwycięstwa rewolucji, które zrodziły się w ich myśli. Rewolucji niosących wyzwolenie ojczyzn, uwolnienie od zła, czyli od brzydoty człowieka i świata. Twórcy w wielu dziedzinach kreowali i kreują postęp w ludzkich miarach, dając i pozostawiając po sobie świadectwo wyjątkowe − począwszy od publicystyki aż po literaturę, muzykę, sztuki wszelkie i naukę. Mając w tym udział, można żyć pełniej, odsłaniając to, co ukryte, co milczy, a jest wartościami do przekazania. Te wartości i treści czy formy pozostawione w milczeniu czy ukryciu byłyby bezużyteczne.
Po jednych idą następni – z nowymi dowodami swoich wartości. Z wolą ocalania od zapomnienia tych, których świętują w swojej pamięci, i niesienia ich imion do pamięci całych narodów. Inni − z wolą doskonalenia, która jest szlifierzem diamentów. I z poprzedzającym to szlifowanie − trudem wydobywania tych diamentów jak oczu z płonącej skały…
Stefania Pruszyńska
(Publikacja z 9 października 2013 r., wznowienie)