Sala kominkowa z rozpalonym drewnem w kominku. Klimat tajemniczości podsycony ciepłym blaskiem płomieni mnóstwa małych zniczy rozłożonych na długim stole. Piwniczny styl sali tworzy aurę nostalgii i refleksji. W tle z głośników płynie dyskretnie muzyka tych, którzy już odeszli… − oto scenografia mojego wieczoru autorskiego pn. „Impresje jesienne”.
Z zadumą słuchamy Marka Grechuty. Atmosfera jednak swobodna, z optymistycznym wydźwiękiem. Przed rozpoczęciem spotkania z moją poezją biesiadnicy tej uczty − moi goście mają sposobność oddania się towarzyskim rozmowom, dzielenia się najświeższymi nowinkami o swoich artystycznych realizacjach.
Dowiadujemy się też z opowieści Miry Sikorksiej, reżyser filmowej, o filmie kręconym dzień wcześniej przez nią z Piotrem Machalicą w Częstochowie. Z kolei uśmiechnięty Piotr Bugzel − muzyk, kompozytor, wokalista, mający już w swoim dorobku płytę autorską „Jestem pewien”, wspomina o ciekawym spotkaniu 13 września w Warszawie, poświęconym Czesławowi Niemenowi, i uchyla rąbka tajemnicy o przygotowywanych przez siebie piosenkach − z myślą o koncercie upamiętniającym Elvisa Presleya. A także o zaplanowanym na św. Mikołaja, czyli 6 grudnia, jego wieczornym występie w Blue Note.
Wspominamy piosenkarzy: słyszalnego z głośników Marka Grechutę i postać poznańskiego bluesmana Leszka Malickiego, który tutaj, w ZAK-u, przez ostatni rok miał nareszcie swoje miejsce i nagle w lipcu br. zmarł…
Po wygaśnięciu tych przeróżnych tematów, ponaglana, czytam wreszcie swoje wiersze. Te − przygotowane na to spotkanie, m.in.: „Tren z gałązką oliwną”, „Tren wiosenny”, „Jesieńce”, „Niczyj”, „Kosmos”, „Szukanie” (część pierwszą i drugą), „Na progu słońca”, „Tęsknota”, „Próba”. Poproszona o więcej, odczytuję kolejne z zapisków odręcznych. Nawet te jeszcze niedopracowane. Egzemplarze kilku z nich wręczam z dedykacjami moim gościom − „Jesieńce” − Piotrowi Bugzelowi, a „Kosmos” − panu Jackowi (nieznanemu mi z nazwiska), dopatrującemu się wielu możliwych odpowiedzi w strofie: „Wyjąć oko diabła z dna dzbana”.
− Dno tego dzbana jest metafizyczne. Niekiedy bywa dla niektórych miejscem takiej pokusy, że nie sięgają tam z nieposkromionej ciekawości, lecz z upodobaniem. A inni − z niewiary, że ten świat, by móc przetrwać, sam uzna konieczne granice swojej pychy. Zaś z naiwną wiarą w nadludzkie moce i talenty niektórych egzorcystów drążą to miejsce jeszcze inni − objaśniam.
I zaraz zapowiadam tematy lapońskie − za sprawą współbiesiadowania z nami zaproszonego przeze mnie Andrzeja Szmala, znanego mi z poetyckich spotkań, a nieznanego dotąd innym moim gościom. Andrzej opowiada o swoich szczególnych fascynacjach Laponią, którą odwiedza raz do roku i przebywa w niej po kilka miesięcy, ciesząc się jej krajobrazem i przyjaciółmi stamtąd. Także polując tam z fotoaparatem na wyjątkowe obiekty przyrody „za chwilę znikające, bo są ulotne w swoim istnieniu”. Wiele mówi o znaczeniu światła w tej północnej krainie (wernisaż jego sztuki fotograficznej pn. „Laponia − muzyka krajobrazu” albo alternatywną: „Laponia − cisza światła” jest zaplanowany w ZAK-u w połowie listopada). Przytacza spostrzeżenia dotyczące poezji lapońskiej, którą tłumaczy z języka szwedzkiego („jeszcze nie opanowałem tak języka lapońskiego, zresztą którego?… bo jest ich wiele odmian” − wyjaśnia), a także wspomina swoje śpiewanie w międzynarodowym chórze z udziałem Lapończyków i duma nad swoimi zamiarami muzycznymi, kompozytorskimi, zaznaczając jednakże ze skromnością, że jest amatorem. Poproszony przeze mnie o wyrecytowanie swojego „Epitafium”, które przygotował jako gość specjalny tego spotkania, a napisał dużo wcześniej, dołącza do tego wiersza także kilka epigramów. W tym ten, który dwa lata temu w konkursie „Jednego wiersza” został wyróżniony na „Poetyckim listopadzie”:
Bo czas być może krótki
Mój czas
Już jesień
Niech krzyczą łabędzie
Co ciekawe, poznajemy jego brzmienie i zapis po szwedzku wersalikami: TY TIDEN KAN VARA KORT/ JMIN TID/ HOSTEN AR HAR REDAN/ JAG LATER SVANAR ROPA (nie zaznaczyłam charakterystycznych „O” z dwiema kropkami w słowie: HOSTEN oraz pisowni: A z dwiema kropkami w słowach: AR, HAR). Andrzej, zachęcony, prezentuje po chwili kilka wierszy poetów lapońskich sprzed stu lat, które przetłumaczył ze szwedzkiego na polski. Zwracają one moją uwagę ze względu na dominującą w nich rolę przestrzeni i światła. Istotną dla tamtejszych twórców − potwierdza to Andrzej i dodaje, że przyroda, a zwłaszcza owe dwa jej ważne atrybuty: przestrzeń i światło stanowią dla Lapończyków zasadniczą wartość, wyznacznik ich życia. Andrzej tłumaczy też, że niektóre słowa zawarte w wierszach poetów z Laponii nie mają odpowiedników w naszym języku − wyrażają więcej, niż można to oddać jednym polskim słowem.
Po tej dawce zaciekawiającej poezji Lapończyków pojawia się wątek Wisławy Szymborskiej. W toku rozmowy przypominam o niesamowitym poczuciu humoru polskiej noblistki i ulubionych jej aforyzmach, w tym np. Carla Sandburga o poezji: „Poezja to dziennik pisany przez zwierzę morskie, które żyje na lądzie i chciałoby fruwać”. Do tego wątku Andrzej Szmal dołącza inny. Stwierdza, że Szymborska, jak odkrył kiedyś, a podkreśla, że ceni logikę w jej poezji – została przez nadmiar inwencji twórczej pewnego tłumacza obarczona alogizmem w jednym z wierszy. Tłumacz ten dodał słowo. Andrzej maltretuje strofę „front wysokiego ciśnienia, który „nadciągnął nad”… tłumacząc, że takiego zjawiska tam nie ma i nie było. Ta argumentacja Andrzeja Szmala trwa i trwa. Jest dociekliwy, skrupulatny w analizie różnych tropów językowych i logicznych, co doceniam, bo ma to znaczenie dla każdego twórcy i tego, co się wyraża, tworzy, a później − czyta, poznaje.
Zaraz też sama snuję kilka refleksji związanych ze śp. ks. Janem Twardowskim, jego postacią i poezją, myślami o poezji i np. o krytykach. A że wrażliwe stąpanie po ziemi nie jest prostą czynnością nóg, wie wielu… Jednak przyznaję się i do tego, że rzeczywiście mnie szczególnie zaś ta „wiedza” nie opuszcza. − Ezoteria pewnie nie ma wystarczającej masy, by grawitować − dodaję z przekorą i dopowiadam: − A tyle tego ulotnego, co fascynuje, płynie z treści wielu jego ksiąg i wzmacnia tę dziwną lekkość bytu.
− Dziękuję Ci, kochany księże Janie, za inspirację − optymizm bijący z Twojego uśmiechu w Twojej poezji. I za to też, co można i tym uśmiechem, i taką mu towarzyszką łzą pamięci uczynić − rozmyślam we wzruszeniu.
Stefania Golenia Pruszyńska
Wieczór mojej prezentacji poetyckiej w poznańskim klubie ZAK zorganizował 2 listopada, w Dzień Zaduszny, Piotr Zyznawski, zawiadujący Fundacją Wspierania Twórczości, Kultury i Sztuki ARS.
(Materiał archiwalny z Gazety Autorskiej „IMPRESJee” www.impresjeee.blox.pl).