Wędrówkę po Wielkopolskim Parku Narodowym wybieramy na sobotnie przedpołudnie i wczesne popołudnie pewnie jako najzagorzalsi miłośnicy tego urokliwego zakątka regionu, odległego ledwie o rzut kamieniem od Poznania. Już pierwszego października, a tymczasem nasycone słońcem pejzaże i niemal nieruchome powietrze stroją aurę pełni lata, niepostrzeżenie i od razu pokonującą tonacje pierwszych smętków jesieni…
Rajd im. Władysława Zamoyskiego od lat stanowi jedną z wielu atrakcji corocznego programu poznańskiego oddziału PTT, którym prezes Leszek Lesiczka dowodzi nie tylko strategicznie i taktycznie, lecz również artystycznie, nierzadko trzymając śpiewnik i nie szczędząc swojego głosu w chóralnym chwaleniu śpiewem uroków natury.
Start naszej rajdowej dziesiątki w mosińskim Pożegowie, przy stojącej na straży malowniczego widoku skale, opiewającej zasługi Władysława Zamoyskiego wyrytą w niej treścią: „Pamięci Władysława Zamoyskiego (1853 – 1924), właściciela lasów kórnicko-trzebawskich oraz części Tatr, twórcy fundacji „Zakłady Kórnickie”, na obszarze lasów której utworzono Wielkopolski Park Narodowy, Inspiratorowi powołania Tatrzańskiego Parku Narodowego. Kórnik – Mosina – Zakopane, 8 października 1994 r.”.
Po drodze chwytamy pełnymi garściami słońce rozmigotane w listowiu czy snujące się między drzewami i już wkrótce zdobywamy kolejny ważny punkt rajdowego programu: głaz narzutowy, który nie tylko upamiętnia prof. Adama Wodziczkę, lecz także jest tym obiektem obranym onegdaj, w 1933 roku, na miejsce ogłoszenia otwarcia Wielkopolskiego Parku Narodowego. Przystajemy tutaj na chwilę zadumy. Mandolina Bogdana Marcinkowskiego, weterana muzykowania w PTT, splata wesołe tony z rytmicznymi dźwiękami gitary. Śpiewanie z tym akompaniamentem jest coraz bardziej pogodne, dziarskie, pełne też zmiennych nastrojów – aż po romantyczne i ckliwe. Jeszcze tylko uśmiechy do obiektywu − i znów w drogę, jak przystało wędrowcom.
Co rusz mijają nas rowerzyści i raz po raz pojedynczo – maszerujący z kijkami bojownicy o dobrą kondycję. A ileż opowieści Leszka Lesiczki podczas marszu. Również ludowych mądrości. Jako w pełni swoich żywiołów, zaangażowany w rolę cicerone rajdowego, przy wiekowym dziadku − dębie szypułkowym, zresztą pomniku przyrody, raczy nas, wsłuchujących się w te treści, m.in. opowiastką o zabawnym sposobie na zdrowe zęby, który bodaj polega na tym, że trzeba o świcie okrążać to dorodne drzewo z jakąś rymowanką… Nie zapamiętałam, skupiona nagle na obiektach moich białych polowań kamerą.
Jezioro Kociołek, będące pod ścisłą ochroną, ze spokojną tonią i sitowiem, skąpane w złocie słonecznym i oszałamiającym kolorycie wczesnej jesieni okalających je drzew − sprawia, że doznawanie ukojenia jest tutaj bliskie temu, które rozlewa najsłodsze balsamy w duszy. To prawdziwy dar z niebios po codziennej dawce miejskiego harmidru, jazgotu i warkotu ulicznego, mdłym dudnieniem przenikającego nawet przez szczelne okna.
Zatrzymujemy się nad Jeziorem Góreckim. Na wyrazistym niebie, nasyconym odcieniami lazuru – ledwo co obłoczki… Ciepło. I ten oddech natury przyjeziornej, który niesie delikatne aromaty z nutą świeżej woni żywicy sosen i suchej ściółki.
Piosenki wybrzmiewają tutaj wyjątkowo pogodnie. Nawet białogęsi uznają to śpiewanie z mandoliną i gitarą – i na dodatek z moim nieco jeszcze nierozgrzanym fletem – za element natury, bowiem spokojnie nieopodal przelatują kluczami, także zażywając kąpieli słonecznej. A przybyła w to miejsce młodzież z duszpasterstwa akademickiego – siedząc blisko nas, wsłuchuje się w te bajania na wiele głosów.
I znów ziemia pod stopami. Marsz nieco już leniwy po plażowaniu, pewnie ostatnim tego roku. Las odsłania co chwila zmieniające się w pobłyskach, półcieniach i cieniach szaty wyrosłych drzew i tych w ich sąsiedztwie jeszcze rachitycznych – samosiejek różnych krzewów i niekiedy drzew liściastych, które, by nie uronić wyczekiwanych olśnień, pobieżnie omiatam spojrzeniem, choć zawsze wzrusza ta ich ukryta potężna moc przebijania się do słońca, mimo dla pozoru nieśmiałości delikatnych i wiotkich gałązek. Zaraz też swoim wyniosłym i tajemniczym milczeniem przyciągają sosny. Te młode i te mające już kalendarzy niemało − z pękatymi pniami i dumnie ku słońcu wysoko uniesionymi koronami. Gdzieniegdzie przy pniach lub na omszałych pniakach – opieńki, kilka sów w zaroślach, trochę surojadek. I ku miłemu zaskoczeniu pośród traw – roześmiany, dorodny czerwony muchomor, budzący wspomnienia pierwszych zachwytów lasem. Tu i ówdzie, rzadko, drzewa powalone wichurą. Opuszczona dziupla. Krótkie przenikliwe świsty ptaków. Łagodny wiatr jak kaprys znienacka, lecz na krótko zrywny, i wówczas strącający pierwsze żółte listy jesieni… W kępach drzew nadjeziornych już prześwitujące karminy i ciemne czerwienie. Początek intensywnego sezonu malarskiego w przyrodzie.
Tekst i fot.: Stefania Golenia Pruszyńska
Na fotografii 2 (przy skale) – uczestnicy rajdu (od lewej): Jarogniew Mikołajczak z gitarą, Bogdan Marcinkowski z mandoliną, Hirek Kaczmarek, córka pana Bogdana – Ania Marcinkowska, Mieczysława Zwierz, Leszek Lesiczka prezes poznańskiego oddziału PTT (oparty o skałę, trzyma kartkę), Jerzy Naskręt, Kazimierz Skoczyk, Darosław Tomaszkiewicz
Na fot. 4 (z mojego zbioru, wykonana przez uczestnika rajdu) przy głazie poświęconym pamięci prof. Adama Wodziczki, na pierwszym planie – muzyczna obsada rajdu (przed głazem): Jarogniew Mikołajczak, Bogdan Marcinkowski, wyżej od lewej: Leszek Lesiczka, Stefania Golenia Pruszyńska i pozostali uczestnicy rajdu.
Szanowni, Drodzy P.T. Czytelnicy Gazety Autorskiej IMPRESJee.pl,
Polecam uwadze Państwa witrynę Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddziału Poznańskiego:
http://www.poznan.ptt.org.pl/