Niepotrzebne nam są kompleksy w porównaniach z Warszawą, Krakowem czy Wrocławiem. O tamtych regionach zdecydowały inne uwarunkowania historyczne. Natomiast Wielkopolska to kolebka polskości. Tu wszystko się działo, stąd wywodzili się pierwsi królowie, tu powstała pierwsza katedra, tu ukorzeniło się w pierwszej polskiej ostoi chrześcijaństwo, stąd wszystko poszło w świat… tu zaczęła się Polska – Mariola Zdancewicz
Z Mariolą Zdancewicz, redaktor naczelną miesięcznika „Merkuriusz”, rozmawia Stefania Golenia Pruszyńska.
Stefania Pruszyńska, redaktor naczelna Gazety Autorskiej „IMPRESJee”¹: Wykazałaś i nadal wykazujesz wielką determinację w niepospolitych realizacjach i nie tylko w Poznaniu. Jesteś także doceniona, a najświeższym wyrazem uznania dla Ciebie jest chociażby wręczony Tobie Srebrny Medal Labor Omnia Vincit, zaszczytny laur przyznawany przez Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego, którego Tobie bardzo gratuluję. Nic dziwnego, jesteś postrzegana jako kobieta nietuzinkowa, niebanalna i dzielna redaktorka.
Te dokonania jako wyraz wielu aktywności noszą mocne ślady, jak się nie tylko domyślam, Twojej filozofii życiowej, Twojego myślenia – szczególnie wrażliwego na historię, na treści i wartości najwyższe; są one przede wszystkim wyrazem kultywowania dobrych tradycji dziennikarskich, co sprawia, że poprzez swoje dziennikarstwo masz coś do powiedzenia i trafiasz do ludzi. Wykazujesz ogromną swobodę działania w kontaktach z ludźmi różnych środowisk i w dialogu z nimi.
Mariola Zdancewicz, redaktor naczelna „Merkuriusza” (na fot. siedząca pośrodku, z kwiatami): Trudno tu doszukiwać się jakiejś specjalnej filozofii. Dobre dziennikarstwo to przede wszystkim rzetelne przekazywanie prawdy. Mamy w tej chwili pewien deficyt prawdy – nie tylko w świecie w ogóle, lecz w świecie dziennikarskim w szczególności, ale prawda jest też taka, że pewne rzeczy dzieją się także poza wolą dziennikarzy. Ważne jest, by nie szukać sensacji tam, gdzie jej nie ma. Jednak sprawy istotne wymagają dużej delikatności. Pewnie jednak „krew będzie się lała” nadal na niektórych łamach i nie ma na to sposobu. Najważniejsze, aby wszystko robić w sposób rzetelny, prawdziwy, dbając o język.
Najważniejsze, aby wszystko robić w sposób rzetelny, prawdziwy, dbając o język. Być dziennikarzem to bardzo odpowiedzialna misja. Niewiele osób rozumie, jak bardzo – Mariola Zdancewicz
Mamy wiele naleciałości obcojęzycznych, najsilniej zaznacza się obecność angielskiego, i nie wiem, czy to dobrze, czy źle, nie jestem językoznawcą. Myślę, że dla rozwoju języka być może to dobrze, że wytworzą się nowe słowa. Jednak ważna jest ładna polszczyzna, czego też oczekuję od współpracujących z nami dziennikarzy. Być dziennikarzem to bardzo odpowiedzialna misja. Niewiele osób rozumie, jak bardzo.
Mamy w tej chwili pewien deficyt prawdy – nie tylko w świecie w ogóle, lecz w świecie dziennikarskim w szczególności. A prawda jest też taka, że pewne rzeczy dzieją się także poza wolą dziennikarzy. Ważne jest, by nie szukać sensacji tam, gdzie jej nie ma. Jednak sprawy istotne wymagają dużej delikatności. Pewnie jednak „krew będzie się lała” nadal na niektórych łamach i nie ma na to sposobu – Mariola Zdancewicz
Z wiele znaczących śladów Twojej pracy jest redagowany przez Ciebie aktualnie miesięcznik „Merkuriusz”, a poprzednio – miesięcznik „Welcome to Poznań”. Pozostało też wiele innych dokonań wartych odsłony. Mogłabyś powiedzieć coś o tym, czym wcześniej się zajmowałaś?
– Uczyłam w szkole i przedszkolu, potem po wypadku samochodowym i śmierci mojego męża szybko zrobiłam magisterkę, dalej studia podyplomowe i zaczęłam współpracę z telewizją. To miłość tylko trochę spełniona. Moją pasją były filmy dokumentalne i paradokumentalne. Wymagały one dużych przygotowań – najpierw pomysł, dokumentacja, poprzedzona często lekturą wielu książek, scenariusz, później zdjęcia i montaż. Były to filmy autorskie emitowane na antenie ogólnopolskiej „Dwójki”, ale i wielokrotnie u nas w telewizji regionalnej. Profesor Andrzej Kwilecki bardzo życzliwie o nich mówił. Były ewenementem w tamtych czasach.
Przypomnij, proszę, jakie to były tytuły.
– Tak, to przede wszystkim filmy o wielkopolskich rodach i taka też była nazwa serii, a więc Morawscy, Mielżyńscy, Opalińscy, My Sarmaci, Chłapowscy i wiele innych. Niestety, wszystkich tytułów już nie pamiętam.
Filmy to jednak odległa sprawa od tego, czym jest prowadzenie gazety. A jednak jest w Tobie jakaś tęsknota za taką formą samorealizacji czy spełnienia siebie. Czy odczuwasz tę tęsknotę z obecnej perspektywy?
– Po części tak… lecz uważam, że tęskni się za czymś, gdy ma się realne perspektywy spełnienia. Jeśli takich perspektyw nie ma, ta tęsknota tli się gdzieś tam w środku, lecz nie nabiera życia. Tak jest także dlatego, że wzięłam na siebie przedsięwzięcie – nie chcę powiedzieć, że karkołomne, czyli prowadzenie „Merkuriusza”, ale wymagające oddania i sprzyjających warunków gospodarczych. W tej chwili nie ma miejsca na inne pomysły, może później, jak nieco się ogarnę.
Gazeta to teraz produkt trudny ze względu na konkurencję. Jej wydawanie wymaga wielkiego zaangażowania i środków. Wiem, jak wiele trzeba wysiłku. Nasz rynek oszalał, takie sprawia wrażenie – czytelnictwo, niestety, spada, w księgarniach rosną stosy pięknie wydanych książek. Twój „Merkuriusz” jako tytuł drukowany wpisał się jednak już silnie i fantastycznie w świadomość wielu Wielkopolan. I to jest duży sukces. Gazeta istnieje, jest żywa, czego gratuluję Tobie. Jaką jednak perspektywę widzisz dla swojego miesięcznika? Cieszysz się sympatią wielu środowisk, co nie jest bez znaczenia i nie wynika tylko z fachowości czy rzetelności, bowiem gazeta bywa często też egzemplifikacją cech osobowości jej naczelnej i także kreowania sobą, osobistym czarem…
– Aż tak tego nie odbieram. Może jest w tym część prawdy, że i czar jest oczywiście potrzebny, jeśli on jest. Być może jego rola jest niedoceniana przeze mnie… cóż, zdarza mi się wielu rzeczy nie widzieć. Nie ma tu żadnej fałszywej skromności, ale tak naprawdę najbardziej liczy się sposób podchodzenia do ludzi, do spraw, staranie się o rzetelność i profesjonalizm. I to właśnie one potrafią przekonać. A wracając do kwestii znaczenia gazety, to coraz częściej odczuwamy jej prestiż i siłę i na pewno ważne są dla nas takie telefony, jak od zdumionej naszą popularnością profesor Aldony Kameli Sowińskiej, że materiał, który zamieściła u nas, był szeroko komentowany w Warszawie, lub te z Centrum Informacji Miejskiej, że pytają o gazety, a gazet już nie ma. No nie ma… Oczywiście, gazeta jest zawsze na naszej stronie internetowej, telewizja WTK na stronach www.epoznan.pl zamieszcza miesięcznie kilka naszych artykułów, obecni jesteśmy w Twojej gazecie „IMPRESJee” i Europejskim Magazynie Internetowym „Europartner”. Nie bez znaczenia są również miejsca, w których jesteśmy patronami medialnymi, jak m.in. Teatr Wielki w Poznaniu. Ludzie pytają o gazetę i o to, dlaczego nas tak mało! Skończmy ten temat, bo przecież nie będę sobie robiła reklamy (śmieje się, przecież nie sama − wtóruję Marioli Zdancewicz po tym komentarzu).
Pomyślałam nad tym z pewną zadumą, że gazeta jest obecna w Twojej i mojej świadomości… od rana do wieczora, wymaga tak wiele różnych działań. To znam, niestety, z nie tak powszechnego doświadczenia, a z autopsji. W gazecie i na gazecie czy twórczości tak silnie ogniskuje się aktywność, że doba jest zapełniona jednym i drugim po brzegi. A może znajdujesz takie chwile, że patrząc z dystansu, masz czas na refleksję wyłącznie nad sobą, refleksję pozazawodową, poza gazetą, tj. poza pracą z nią związaną?
– Śmieszy mnie, a czasem złości moja poranna walka z czasem. Z jednej strony wszystko mnie popędza, żeby wyjść do pracy, bo coś… bo ktoś, z drugiej – chociaż szybko, ale chcę zjeść śniadanie na werandzie. Z innej − moje jestestwo domaga się odrobiny spokoju. Tak więc zaczynam dzień od jogi, trochę okrojonej. Do ćwiczeń uparcie i niezmiennie słucham powalającej płyty The Grande Passion, gdzie z Agnieszką Duczmal gra Al Di Meola. Potem jeszcze w koszuli pędzę do ogrodu, zazwyczaj zakwita coś po nocy, liczę pączki, uśmiecham się do Boga i proszę o mądrość każdego dnia. Teraz już tylko trzeba włożyć bluzkę i drugi but, odebrać telefon, przełknąć coś, co ma się w ustach, trochę szminki nałożyć… aha, jeszcze pies, nie jest mój, ale chce wyjść. Zamykam drzwi, wsiadam do samochodu, o ile udaje mi się ominąć listonoszkę i… błogosławiony spokój, ale wiem, że za chwilę rozdzwonią się telefony. Zazwyczaj mam dwie komórki.
W pewnych tematach filozoficznych i historycznych mogę jedynie wymienić osoby, które zrobiły na mnie wrażenie. To Platon, jako autorytet życiowy, który tak jak pisał, tak żył. Historiozoficznie Koneczny ze swym logos i ethos, potem Max Weber, Kołakowski, Kotarbiński – Mariola Zdancewicz
Ciekawią mnie Twoje odniesienia na przykład w refleksji do aktywności duchowej czy filozoficznej lub postaci albo postaw, poglądów, nurtów, kierunków. Co Ciebie z tych tematów w sposób szczególny interesuje czy też jest Tobie bliskie?
– W pewnych tematach filozoficznych i historycznych mogę jedynie wymienić osoby, które zrobiły na mnie wrażenie. To Platon, jako autorytet życiowy, który tak jak pisał, tak żył. Historiozoficznie Koneczny ze swym logos i ethos, potem Max Weber, Kołakowski, Kotarbiński. Tak więc jednoznacznie na to pytanie nie odpowiem. Opieramy się na własnym doświadczeniu, na własnych wnioskach. Wypracowujemy własną filozofię życiową i własną mądrość. Są jednak określone i wybrane drogi, którymi się do tego dąży.
Nieodległe wydają się te romantyczne, pozytywistyczne… A w czerwcu, o czym już sygnalizowałam na początku naszej rozmowy, od Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego otrzymałaś za krzewienie idei pracy organicznej wspaniały – Srebrny Medal Labor Omnia Vincit, prestiżowy przecież…
– Byłam bardzo wzruszona… rzeczywiście… a jest świetnie, gdy człowiek nie spodziewa się ani nie liczy… absolutnie… naprawdę, bo nie pracuję przecież dlatego. A to jest zawsze miłe, a zwłaszcza gdy tyle osób przyszło na tę uroczystość, w tym przyjaciele, znaleźli czas dla mnie i tylko dla mnie…
Powiedziałaś wtedy kilka słów, które i mnie szczególnie poruszyły. Byłaś pięknie szczera. Te w wysokich tonach słowa miały nutę patriotyzmu. Wyznałaś, że przekazała je Tobie przed tą uroczystością jako życzenia i gratulacje Twoja córka. Mogłabyś przytoczyć te słowa?
– Tak, nie mogła przyjechać… jednak powiedziała, że znając moje uczucia dla ojczyzny, wierzy, że ten medal jest pocałunkiem w czółko od Polski. Ja podziękowałam osobom, które w tym pośredniczyły.
To było w pełni autentyczne, a sama jawiłaś się jako istota, która nie zdziera z siebie osobowości kobiety. I poza tym nie każdy ma akurat takie grono przyjaciół, jakie przyciągnęłaś – potrafisz je zachować, być szczera, autentyczna, lecz i krytyczna. Jednak krytyka ma służyć dobru, a nie złu.
– Rzeczywiście jest w tym takie przesłanie, jak powiedziałaś, że krytyka ma służyć dobru i prawdzie, i ma być konstruktywna. Grupę przyjaciół zawdzięczam jednak bodaj pewnemu sposobowi myślenia: daję szansę tym wszystkim, którzy chcą być ze mną blisko – czy to w sensie gazetowym, czy towarzyskim, czy każdym innym. Moje myślenie jest akceptujące. Każdy człowiek jest ważny, ja nie skreślam ludzi.
Pamiętam, że podczas mojej pracy w „Welcome”, gdy tkwiła we mnie myśl, że nie będę pracować w tej gazecie, na słynnym przyjęciu w Czerniejewie z okazji którejś rocznicy gazety podszedł do mnie pan Kareński-Tschurl i zapytał mnie: „Jak ty to robisz, że tu są wszyscy, z prawa, lewa i ze środka?”. A ja na to: No tak, wszyscy tu są. Właśnie o to chodzi, żebyśmy przestali się dzielić i zaczęli myśleć ponad podziałami. Żebyśmy wszyscy byli razem.
Podobnie jak ja cenisz osobowość, okazujesz tolerancję dla odrębności. A podobno tam w Czerniejewie sama pięknie też zagrałaś Chopina na fortepianie. Sporo ludzi to wspomina. Wiem, jak grasz, jednak ta wieść mnie trochę zaskoczyła. A i doczytałam tu w wypowiedzi profesora Łazugi o Tobie kilka słów potwierdzenia na ten temat.
– Miałam tremę. Pierwszy akord był w złej tonacji… Gorąco się modliłam, spojrzałam na ludzi, wszyscy jakby zawiśli w oczekiwaniu, była absolutna cisza. Trwało to sekundy. Potem zaczęłam jeszcze raz…
Interesuje mnie Twoje spojrzenie na Wielkopolan. Jesteśmy ambitni, godni, dumni… Samoświadomość mówi nam: tu jest nasza mała ojczyzna – Wielkopolska, która już błyszczy w porównaniu z innymi regionami.
– Niepotrzebne nam są kompleksy w porównaniach z Warszawą, Krakowem czy Wrocławiem. O tamtych regionach zdecydowały inne uwarunkowania historyczne. Natomiast Wielkopolska to kolebka polskości. Tu wszystko się działo, stąd wywodzili się pierwsi królowie, tu powstała pierwsza katedra, tu ukorzeniło się w pierwszej polskiej ostoi chrześcijaństwo, stąd wszystko poszło w świat… tu zaczęła się Polska. Koniec, kropka!
Zawsze mnie to bolało, gdy ktoś mówił „prowincja” z taką jakąś negatywną pogardliwą nutą. A tak naprawdę – prowincja to jest wspaniałe miejsce. To właśnie na prowincji małe elity kulturalno-intelektualne były bardzo aktywne. Z opowieści rodzinnych, z wypowiedzi mojej mamy, pamiętam, że na przykład w Pyzdrach wystawiano „Warszawiankę”, pomimo że również tam zaglądał objazdowy teatr z Gniezna. I to własnymi siłami robiono. Oglądałam zdjęcia… – Mariola Zdancewicz
To ważne, że mamy taką samoświadomość, którą w sobie pielęgnujemy jako tzw. małą ojczyznę. To miasteczko, miasto, wieś, dom, a nawet może być nią ze szczególnych względów, na przykład emocjonalnych, także ogród, łąka, a nawet leśna polana. A Twoja mała ojczyzna gdzie się znajduje?
– Dla mnie to Pyzdry. Znajdują się one przy drodze z Wrześni do Kalisza. Urodziłam się w dużym domu na skarpie nad Wartą. Jest zbudowany na fundamentach zamku Kazimierza Wielkiego, który tu powstawał jeszcze przed Wawelem i ma bardzo stare, fascynujące lochy, kiedyś służące jako więzienie. Miałam od dziecka niesamowite widoki. Rzeka zmieniała kolory wraz z pogodą i porą roku. Wokół las, łąki i ptaki. Kiedyś z koleżanką z ławki postanowiłyśmy „zbadać” tereny rozlewisk warciańskich. Z desek zrobiłyśmy tratwę i w drogę. A tu nagle trrrach… wpadłyśmy do wody po kolana. Oczywiście były tam jakieś trawki, żabki… a to przecież bardzo poważne badania naukowe… (komentuje to śmiechem, chichocząc jak rozbawiona i psocąca dziewczynka)… Mama koleżanki dała mi burę.
Ale jeszcze wracając do tego tematu, chcę się odnieść do pojęcia takiego, jak prowincja. Zawsze mnie to bolało, gdy ktoś mówił „prowincja” z taką jakąś negatywną pogardliwą nutą. A tak naprawdę – prowincja to jest wspaniałe miejsce. To właśnie na prowincji małe elity kulturalno-intelektualne były bardzo aktywne. Z opowieści rodzinnych, z wypowiedzi mojej mamy, pamiętam, że na przykład w Pyzdrach wystawiano „Warszawiankę”, pomimo że również tam zaglądał objazdowy teatr z Gniezna. I to własnymi siłami robiono. Oglądałam zdjęcia… Tę prowincję widać jako małe miejsca, które mają swoją otoczkę, swoje życie – widać, jak są one ważne. Tego nie znajdzie się w Paryżu, Berlinie ani w Poznaniu. Czas dać szansę tej prowincji i nie mówić: ale prowincja… lecz: „Ach, ta prowincja!”.
Zdawałoby się, że to ledwie odrobina odsłony Twojej drogi, a tu się okazuje nadspodziewanie nieco więcej. Dziękuję Tobie, Mariolu, za ten dialog i wypowiedzi.
– Także Tobie dziękuję. Czas, niestety, pędzi, lecz gdyby nieco zwolnił, można by nawet spróbować napisać książkę.
Z Mariolą Zdancewicz rozmawiała
Stefania Pruszyńska
¹ Nazwa pierwszej mojej gazety, obecnie redagowanej przeze mnie pod nazwą: Gazeta Autorska IMPRESJee.pl
Na fot. 1: Gala gości podczas uroczystości wręczenia Srebrnego Medalu Labor Omnia Vincit Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego – red. Marioli Zdancewicz (na fot. siedząca pośrodku z bukietem czerwonych róż, a obok laureatki z prawej siedząca: Stefania Golenia Pruszyńska); prezydent Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego dr Marian Król (stojący tuż za Laureatką); red. Marek Zaradniak (obok M. Króla, z prawej); w głębi m.in.: Jędrzej Stefan Oksza-Płaczkowski, Krzysztof Wodniczak, Dominik Górny i in. z grona przyjaciół i znajomych. Fot.: Organizatorzy uroczystości wręczenia Srebrnego Medalu Labor Omnia Vincit
Na fot. 2: W redakcji „Merkuriusza” miła niespodzianka – mój wiersz z 4 lutego 2010 roku zadedykowany Marioli Zdancewicz, oprawiony w ramki na ścianie… Wędruje od początku do zmienianych redakcyjnych siedzib. Fot.: Stefania Pruszyńska
(Publikacja wznowiona).