Podróż do Delhi trwała 12 godzin z przesiadką na samolot w Helsinkach. Stolica Indii przywitała nas podmuchem żaru. 43 stopnie Celsjusza. W nocy temperatura nie spada poniżej 30. Pierwsza noc bezsenna.
W Delhi mieszka ponad 10 mln mieszkańców(!). To najbardziej „zachodnie” miasto Indiach. Ale wpływy naszej kultury widoczne są bardziej w telewizji indyjskiej niż na ulicy. Pełna egzotyka. Im dalej od „New Delhi”, tym ciekawiej.
Bogactwo ściera się ze skrajną biedą na każdej ulicy. Bezdomni śpią na kartonie lub gołym betonie. Jest tak gorąco, że łóżko zbędne. Ich majątek stanowi często jedynie pusty garnek i to co mają na sobie.
„Prywatna inicjatywa” wśród hindusów jest wyjątkowo aktywna. To nie Egipt, Włochy czy Maroko, gdzie w największy upał życie spowalnia. W Indiach każdy coś robi, gdzieś się śpieszy. Masz brzytwę? Możesz być golibrodą. Masz klej? Zaoferuj usługi wulkanizacyjne. Nie masz nic? Wynajmij za 20 rupii dziennie rikszę i woź ludzi.
Niezwykle poczuliśmy się zwiedzając Jama Masjid – największy meczet w Indiach. Tydzień wcześniej oglądaliśmy reportaż na Discovery o tym miejscu, a teraz tu jesteśmy. Chłoniemy atmosferę poranka w Delhi…
Po zwiedzaniu nie marnujemy czasu – wskakujemy na rikszę i za 100 rupii (5 zł) jeździmy po bocznych uliczkach starego miasta. Pomimo iż krowy są masowo wywożone poza stolicę Indii, to spotykamy je ciągle i wszędzie.
Zdjęcia w galerii nr 1.